piątek, 30 listopada 2012

Co z tym Lewandowskim ?

W ostatnim czasie naprawdę bardzo głośno robi się, wokół osoby Roberta Lewandowskiego. Spekuluje się, że niebawem zmieni on swoje barwy klubowe. Polak na rynku niemieckim zdobywa pozytywne recenzje, stając się kąskiem wielkich potentatów. Tym bardziej, że jest w znakomitej dyspozycji, regularnie zdobywając gole. To on pokonał Ikera Casillasa, zaliczając świetny mecz. Z resztą nie tylko w Dortmundzie, ale także w Madrycie, bo przy bramkach swojej ekipy, miał bardzo duży udział. Jego gole przypieczętowały triumf nad Ajaxem, lecz również wyjście z pierwszej pozycji w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dla Lewandowskiego, jak i jego kolegów, jest to spory wyczyn, zostawiając za swoimi plecami Real Madryt. Takimi poczynaniami przyciąga zainteresowanie wielu klubów. W tym tygodniu mówiło się o możliwym transferze do Juventusu Turyn. Jednakże dyrektor sportowy Borussii Dortmund Michael Zorc, zaprzeczył takim doniesieniom. Ponadto był bardzo zdziwiony, że taka informacja robi bardzo dużą furorę w naszym kraju. Jak wiemy wysłannicy Juventusu Turyn obserwowali Lewandowskiego, podczas czerwcowego meczu z Grecją. Wtedy wszystkie włoskie dzienniki sugerowały, że kolejnym klubem Roberta będzie "Stara Dama". Jeśli usłyszymy w najbliższym czasie, że Polak będzie przymierzany do wielu innych klubów, to na pewno nie będziemy zdziwieni. Liverpool, Manchester United, Manchester City, Milan, są to wielkie firmy, które chciały sprowadzić reprezentanta Polski w swoje szeregi. Podejrzewam, że już niebawem taka sceneria będzie miała miejsce. Jego menadżer Cezary Kucharski z pewnością by chciał, aby jego podwładny przeniósł się do prawdziwej potęgi futbolu. Lecz ten nie komentuje owych spekulacji, albowiem nie chce stworzyć niepotrzebnej burzy, wobec zawodnika Borussii, przed arcyważnym starciem z Bayernem Monachium. Robert zrobił niesamowite postępy, na przełomie ostatnich sezonów. Początkowo nie błyszczał skutecznością, ale w końcu zdołał przełamać swoją niemoc. Podczas pierwszego roku pobytu w Dortmundzie, tylko ośmiokrotnie trafił do siatki. W zeszłym sezonie statystyka ta, znacząco uległa poprawie. Zdobył on 22 bramki, co było dobrym prognostykiem przed Euro 2012. Wszyscy możemy być dumni, że Robertowi się w piłkarskim życiu układa, natomiast martwi nas to, że kiedy gra z Orłem na piersi, to nie może trafić do siatki. Od tego pamiętnego momentu, kiedy szybko napoczęliśmy Grecję, po golu Lewandowskiego, minęło sporo czasu. Zagraniczne kluby będą kusiły pracodawce Roberta dużymi pieniędzmi. Mówi się, że Borussia nie sprzeda naszego gracza, za mniej niż 25-30 milionów. Najbliższy okres czasu, będzie bardzo ważny dla gracza z nad Wisły, albowiem w przeciągu całego sezonu, może wyjaśnić się sprawa barw klubowych Roberta Lewandowskiego...

środa, 28 listopada 2012

Wspaniała przygoda dobiega końca

W ostatnim czasie jeden z najlepszych trenerów na świecie, po dokładnej analizie postanowił, że po upływie obecnego sezonu, zakończy swoją przygodę trenerską. Mowa o holenderskim coachu Guusie Hiddinku. Przez wiele lat zdobył wiele laur. Jest poważanym szkoleniowcem, gdyż nawet z przeciętnymi zespołami, potrafił wiele zdziałać. Swoją karierę  zaczynał, jako asystent w De Graafschap. Rok później przeniósł się do PSV Eindhoven i także był asystentem. W sezonie 1985/86 pierwszy raz poprowadził PSV, jako pierwszy szkoleniowiec. Już w tych rozgrywkach sięgnął po tytuł Mistrza Holandii, co było błyskawicznym osiągnięciem. Nie popadał w samozachwyt i sięgał po kolejne tytuły. W 1987,1988,1989 ekipa z Eindhoven pod jego wodzą, była bezkonkurencyjna w Eredivisie. Do tego może dorzucić, trzykrotne zdobycie Pucharu Holandii.Co bądź największym jego sukcesem, było zdobycie Pucharu Europy w 1988.  Po wspaniałym okresie w PSV przeniósł się do Turcji, gdzie poprowadził Fenerbahce Stambuł. Jednakże tą drużynę Hiddink trenował tylko rok. Przeniósł się do Valencii, aby osiągać z nią wiele sukcesów. Miał ku temu znakomite warunki, albowiem dobra infrastruktura stadionowa, która niewątpliwie ułatwiała mu prace. Po dwu letnim pobycie w Hiszpanii, objął funkcję selekcjonera reprezentacji Holandii. Był to jego cel, który w tym momencie się spełnił, natomiast nie chciał spoczywać na laurach, bo nie zamierzał zawieść wielu swoich rodaków. Pod jego wodzą Holendrzy odpadli w ćwierćfinale Euro 1996, po rzutach karnych z Francją. Kolejnym wielkim turniejem, był Mundial we Francji w 1998 roku. Tam jego podopieczni dobrze się spisali, ulegając w meczu o 3 miejsce Chorwacji. Po zakończeniu mistrzostw Hiddink zdecydował skończyć pracę z reprezentacją Holandii, dziękując wszystkim za mile spędzony czas. Tylko na jeden sezon związał się z Realem Madryt. Z tą drużyną zajął drugie miejsce w ligowej tabeli, uznając wyższość FC Barcelonie. Jednakże udało mu się zdobyć Puchar Interkontynentalny. Po roku pracy w Madrycie, dostał posadę w innej hiszpańskiej drużynie. Tym klubem był Betis Sevilla. Przygoda ta nie była długa, bo holenderski trener otrzymał wspaniałą ofertę pracy. Szybko po rozstaniu z Betisem, przejął stery w reprezentacji Korei Południowej. Były to dla niego bardzo dobre warunki, gdyż niebawem miały rozpocząć się Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii. Oczekiwania były bardzo duże, a przecież musiał budować ten zespół od podstaw. Stawiał na młodych zawodników, opierając tymi najbardziej doświadczonymi.Metoda ta sprawdziła się, co więcej reprezentacja Korei Południowej zajęła 4 miejsce. Między innymi reprezentacja Polski przekonała się, jak  świetnie Koreańczycy spisywali się pod wodzą Hiddinka, na tym Mundialu. Po wspaniałym wyczynie, zdecydował się, na powrót do ojczyzny. Przez 4 lata ponownie trenował PSV Eindhoven. Czterokrotnie zdobył Mistrzostwo Holandii, raz Puchar Holandii, także doszedł do półfinału Ligi Mistrzów w 2005 roku. Rok później został szkoleniowcem reprezentacji Australii. Ku zaskoczeniu wielu, doszedł z nią aż do ćwierćfinału. Australijczycy przegrali tamto spotkanie z reprezentacją Włoch. Po Mundialu w Niemczech Hiddink objął kolejną reprezentacje, tym razem ekipę Rosji. Na Euro 2008 dotarł do półfinału, ulegając późniejszym triumfatorom Hiszpanom. Jego drużyna po znakomitej piłkarskiej imprezie, spoczęła na laurach i nie dostała się na Mundial do RPA. Przez krótki okres czasu prowadził Chelsea Londyn. Zdobył Puchar Anglii, a także doszedł do półfinału Champions League. Kolejnym przystankiem trenerskim w jego karierze, była reprezentacja Turcji. Nie udało się osiągnąć awansu do Euro 2012. Z hukiem stracił posadę i musiał szukać nowego pracodawce. Po Hiddinka sięgnęło rosyjskie Anży Machaczkała. Z tym klubem rywalizuje na arenie Ligi Europy. Kontrakt ma podpisany do końca tego sezonu i wiadome jest, że go nie przedłuży. Niejednokrotnie pokazał, że nawet ze słabszymi drużynami, można się wspiąć na wyżyny.

wtorek, 27 listopada 2012

Bielsko-Biała zdobyta przez Kolejorza

Uzupełnieniem 13 kolejki T-Mobile Ekstraklasy, było spotkanie pomiędzy Podbeskidziem Bielsko-Biała, a Lechem Poznań. Gospodarzom bardzo potrzebne były punkty, gdyż walczą o utrzymanie. Zespół poznańskiego Lecha chciał się podnieść po porażce z Legią i nadal liczyć się w walce o końcowy triumf. Trener gości Mariusz Rumak zestawił nieco inną formację defensywną, niż miała miejsce w poprzednich meczach Po prawej stronie zagrał Mateusz Możdżeń, na środku Kebba Ceesay i Ivan Djurdjevic, a na lewej stronie wystąpił Luis Henriquez. Było to spowodowane brakiem kontuzjowanego Manuela Arboledy i zawieszonego za kartki Huberta Wołąkiewicza.Jeśli chodzi o Podbeskidzie, to nie było znaczących roszad w składzie. Głównym celem "Górali" było od pierwszych minut spokojne utrzymywanie się przy piłce. Nie chcieli, aby piłkarze Lecha szybko ich napoczęli. Jednak goście nie mieli takiego pomysłu na grę, gdyż nie zamierzali ujawniać wszystkich swoich kart. Starali się mądrze rozgrywać kontrataki, po których futbolówka wyląduje w siatce. Na początku w zespole "Kolejorza" aktywny był Gergo Lovrencsics, który ciągle wchodził w pole karne. Oddał dwa strzały, lecz minęły się one z celem. Lechici szukali sposobu, na pokonanie bramkarza gospodarzy. Richarda Zajaca próbował zaskoczyć Vojo Ubiparip, ale w końcowym rozrachunku piłka do siatki nie wpadła. Ten zawodnik przy jednej z akcji ofensywnych, doznał kontuzji. Na plac gry w jego miejsce pojawił się Aleksandar Tonev. Ta zmiana była widoczna, już chwile później. Bułgar dużo wnosił do swojego zespołu, solidnie napędzając ekipę Lecha Poznań. Zagrywał mnóstwo płaskich piłek na wolne pole, po których drużyna gości mogła skonstruować składną akcję. W 23 minucie Lechici wyszli na prowadzenie. Piłkę do bramki skierował Bartosz Ślusarski, który nie dał najmniejszych szans goalkeeperowi Podbeskidzia. Nie był to miły obrazek dla podopiecznych Marcina Sasala, albowiem jego zespół potrzebował punktów, które z biegiem czasu uciekały od "Górali". Po tym golu drużyna Podbeskidzia dużo utrzymywała się na połowie Lecha, rozgrywając tam piłkę, bez najmniejszych kompleksów. Mieli oni nadzieje, że zdobędą bramkę, która da im wynik remisowy. Przez pierwsze 15 minut bardzo nieaktywny był Ireneusz Jeleń, lecz potem to się zmieniło. Były reprezentant Polski stanowił rolę głównego architekta akcji, dośrodkowując futbolówkę w szesnastkę. Przede wszystkim gospodarze decydowali się na uderzenia z dystansu, aczkolwiek Jasmin Buric dobrze radził sobie z łapaniem tych piłek. Wydawało się, że kontry Podbeskidzia nie mają szans powodzenia, ale w końcu nastąpiło przełamanie. Bita piłka w pole karne, zła postawa obrońców jak i bramkarza, co powoduje utratę gola. Na listę strzelców wpisał się Robert Demjan, który popisał się ładną przewrotką. Cały stadion, choć niewielki, uradował się niezmiernie. Pod koniec pierwszej osłony meczu Lech naciskał. Gospodarze próbowali faulem, wybić rywala z rytmu. Lecz w swoich poczynaniach pogubili się i Dariusz Pietrasiak wyleciał z boiska. Powodem była czerwona kartka, po faulu na Gergo Lovrencsicsu. Można dyskutować czy ta kartka została słusznie pokazana, natomiast decyzja została podjęta i odwrotu być nie może. Pierwsza połowa skończyła się remisem 1:1. Drugą część tego meczu miała przechylić szale zwycięstwa, na czyjąś ze stron. Mobilizacja była ogromna. Kolejorz zaczął bardzo obiecująco. Podchodził pod karne, chcąc zmusić rywala do błędu. Podbeskidzie wychodziło z tej rywalizacji zwycięsko. Jednak potem gospodarze przejęli inicjatywę. Znakomitą okazję miał Ireneusz Jeleń, ale z najbliższej odległości nie trafił piłki do siatki. Kibice bardzo się zawiedli, bo Jeleń kiedyś by takiej sytuacji nie zmarnował. Trener Marcin Sasal postanowił wpuścić na plac gry nowego gracza. Tym szczęśliwcem był Kamil Adamek. Znany jest z tego, że potrafi zrobić zamieszanie w polu karnym rywala. W 68 minucie Lech ponownie objął prowadzenie. Bartosz Ślusarski pokonał po raz drugi w tym spotkaniu Richarda Zajaca i zawodnicy gości byli bardzo zwycięstwa. Jednakże mogło się to skończyć zupełnie inaczej, już minutę później. W polu karnym faulował Kebba Cessay i jedenastkę mieli gospodarze. Egzekutorem rzutu karnego był Ireneusz Jeleń, który mógł doprowadzić do remisu. Kiedyś był wybornym snajperem i chciał za wszelką cenę pokazać, że taką formą jeszcze dysponuje. Jednak fatalnie spudłował gracz "Górali" i nadal Lech był bliżej zwycięstwa. W 73 minucie na murawie pojawił się Bartosz Bereszyński, a boisko opuścił Karol Linetty. Ten zawodnik chciał pokazać trenerowi Rumakowi, że aspiruje do gry w pierwszym składzie. W 77 minucie udowodnił to doskonale, albowiem pokonał bramkarza "Górali" i zrobiło się już 3:1. Podopieczni Marcina Sasala nie zamierzali odpuszczać, choć były już iluzoryczne szanse, aby odnieśli zamierzony rezultat w tym spotkaniu. Nadzieje w 86 minucie dał Kamil Adamek, który zdobył bramkę dla swojej drużyny. Zmniejszył on rozmiary swojej porażki, pokazując pełną determinację i walkę do końca. Koniec końców Lech Poznań odniósł zwycięstwo i nie zamierza odpuszczać w walce o tytuł. Podbeskidzie jest w bardzo trudnej sytuacji, bowiem ma tylko 5 punktów i ma sporą stratę, do strefy dającej utrzymanie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Dawnych wspomnień czar w obiektywie Romana Kołtonia

Koreański Mundial w 2002 roku, był dla nas bardzo pamiętny. Polacy po szesnastu latach, powrócili na piłkarskie salony. Miała być to dla nas impreza życia, ale rzeczywistość dość brutalnie zweryfikowała te fakty. Zaliczyliśmy sportową klęskę, po której padało wiele pytań, dlaczego tak się stało. Odpowiedź na to pytanie, możemy uzyskać w książce Romana Kołtonia "Prawda o reprezentacji. Korea i nie tylko...". Autor tej książki to prawdziwy fascynat futbolu. Miał okazję dobrze obserwować naszą reprezentacje, albowiem komentował mecze z Mateuszem Borkiem, na antenie Polsatu Sport. Prawda o tych Mistrzostwach Świata, nie była najlepsza. Między innymi głównym czynnikiem były pieniądze, które poprzestawiały naszym piłkarzom, jak i selekcjonerowi, rozum w głowach. Zaczęli wyliczać ile to mogą dostać, za poszczególny mecz. Autor piszę, że swego czasu piłkarze chcieli przeprowadzać wywiady za kasę. Pomysłodawcą tego planu był Piotr Świerczewski, który był fundamentalną postacią w reprezentacji Polski. Dziennikarze od początku byli przeciwni temu, co sugerował zawodnik. Oburzenie było duże, bo nikt sobie nie wyobrażał, aby płacić piłkarzom za wywiady. Tutaj jest odpowiedni tej sytuacji cytat " Przyjeżdżam na kadrę i dostaję tysiąc dolarów, ale i tak jestem dumny, że gram z Orłem na piersi. Reprezentanci Francji za każdy mecz mają 50 tysięcy dolarów. Wiem to od Franka Lebouefa... Dostaję tysiąc dolarów, co nie znaczy, że nie chcę zarabiać więcej. Możemy zarabiać na reklamach- proszę bardzo, możemy na wywiadach- dlaczego nie?" To nie jest koniec chciwości pieniędzy polskich piłkarzy. Przed Eliminacjami do azjatyckiego turnieju, kolejny kadrowicz zaproponował podobną rzecz. Mianowicie chodziło o startowe, które ma starczyć"na taksówki i soczki" Tym razem wpadł na to Tomasz Hajto, który był znany z unikatowych pomysłów. Kołtoń pisze "Gianni( jest to przezwisko Hajty) również publicznie powiedział o startowym, które ma starczyć na taksówki i soczki. Tak to ujął. Boniek śmiał się głośno z tej wypowiedzi, a później- od początku kadencji Jerzego Engela- wprowadził bardzo godne startowe: 1.5 tysiąca dolarów za mecz towarzyszki i 3 tysiące dolarów za mecz o punkty"  Były to bardzo pokaźne kwoty pieniężne, które dla wielu Polaków, stanowiły roczny budżet w domach, a kadrowicze mieli je w przeciągu jednego zgrupowania. Jak wiemy piłkarze dostawali o wiele większą forsę w swoich klubach. Co więcej w naszym zespole popadł huraoptymizm, po udanych bojach eliminacyjnych. Engel w niejednym wywiadzie podkreślał, że jedziemy po złoto.Piłkarze mówili, że Brazylia nie jest im straszna. Jeśli chodzi o wątek dziennikarzy, to Engel starał sobie wybierać tych bardziej przychylnych. Nie radził sobie z krytyką, co w późniejszym rozrachunku, było bardzo mylne. 30 maja 2002 w koreańskim Busan, notabene w mieście, którym odbywał się pierwszy mecz z reprezentacją Korei Południowej, odbyła się konferencja prasowa z udziałem piłkarzy. Było to jedno wielkie show, można rzec, że miał miejsce boks na słowa. Za stołem zasiedli Marek Koźmiński, Tomasz Hajto i Jerzy Engel. Miała być to konferencja o tematach czysto-piłkarskich, lecz niestety stała się wyjaśnianiem porachunków między dziennikarzami, a piłkarzami. Głównie chodziło o wyzwiska naszych zawodników w stosunku, do dziennikarzy. W książce można znaleźć ciekawe fragmenty tej konferencji:"Kto kogo obraża? To panowie nas obrażacie. Ja nie czytam tego, co ukazuję się w prasie. Jednak informację docierają do mojej rodziny.. Niedawno żona z płaczem w słuchawce relacjonowała mi, co wypisują dziennikarze"- Tak na to wszystko wyrażał się szkoleniowiec reprezentacji Polski Jerzy Engel. Nie był to jednak koniec popisów. W centrum uwagi wdała się rozmowa Tomasza Hajty z Robertem Błońskim"Gazeta Wyborcza". Również tą część możemy przeczytać w książce Romana Kołtonia" Po wystąpieniu trenera rozpoczął się spektakl z udziałem Błońskiego i Hajty. Dziennikarz nie mógł opanować drżenia ręki, gdy trzymał mikrofon. W oczach miał łzy. Powiedział, że postawił 100 dolarów na zwycięstwo Polski nad Koreą- A 100 dolarów, to dla was panowie nic nieznacząca suma, ale dla mnie spora. Wierzę jednak, że wygracie- stwierdził" Tomasz Hajto nie byłby sobą, gdyby nie skontrował dziennikarza."Jeden z panów, nie wiem, czy pan Błoński, czy pan Godlewski, napisał, że coś krzyknąłem"Ty chamie z Belgii"- stwierdził. Trzeba ważyć słowa.My jesteśmy do waszej dyspozycji, wy nie macie do nas szacunku, nie macie respektu" Zbigniew Boniek na prośbę Romana Kołtonia-autora tej książki, przerwał konferencje i kazał rozmawiać o należytych tematach, a później zaprasza do osobnej sali, na wyjaśnienie całej sprawy. Kiedy piłkarze udali się do oddzielnej sali, aby wyjaśnić różne sprawy, mogło dojść do bójki. Piotr Świerczewski prawie rzucił się na Cezarego Kowalskiego z "Super Ekspresu" jednak do konfrontacji nie doszło. Kontekst sportowy znamy bardzo dobrze, czyli porażka na całym turnieju. To miał być Mundial, który wzniesie nas, na wyżyny swoich marzeń. Niestety tak nie było i Jerzy Engel rozstał się po turnieju z drużyną. Szkoda, że piłkarzom odbiło w tak ważnym momencie i musieliśmy zapomnieć o swoich marzeniach. Pieniądze, laury, zbyt duża pewność siebie sprawiły, że nie sprostaliśmy oczekiwaniom kibiców i dziennikarzy. Mogliśmy dużo zdziałać mieliśmy świetnych piłkarzy, trenera, jednak nie wykorzystaliśmy tych atutów i zmarnowaliśmy swój turniej życia...

sobota, 24 listopada 2012

Brazylia bez trenera

W ostatnim czasie zaczęło się rozliczanie pracy brazylijskiego trenera. Szefowie federacji doszli do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie rozstanie się z obecnym trenerem Mano Menezesem, który ich zdaniem osiągał niezadowalające wyniki. Głownie tu chodzi o pojedynki z rywalami światowej klasy, które Brazylijczycy ciągle przegrywali. Jak pamiętamy "Canarinhos" przegrali między innymi z Francją, Niemcami czy Argentyną. Takimi wynikami Menezes nie mógł liczyć na przychylność swojego związku. Prezes brazylijskiej federacji Jose Maria Marin boi się, że reprezentacja Brazylii pod wodzą Menezesa, zaliczy wpadkę na następnym Mundialu, który rozgrywany będzie w ich kraju.W swojej pracy szkoleniowej doszedł do finału Igrzysk Olimpijskich w Londynie, ale przegrał tam z Meksykiem 2:1. Był to bardzo duży zawód, iż ta ekipa jeszcze nie ma na koncie złota olimpijskiego. Także w Copa America 2011 reprezentacja Brazylii nie sprostała oczekiwaniom. Odpadła w ćwierćfinale z Paragwajem po rzutach karnych. Osiągnięcie sukcesu mogło smakować szczególnie, albowiem te rozgrywki były rozgrywane na boiskach argentyńskich, czyli na terenie odwiecznego rywala "Canarinhos". Za jego panowania zadebiutowali tacy piłkarze jak : Oscar i Neymar. Z upływem czasu zaczął dawać im więcej szans, za co chwalono Menezesa. Teraz narasta jedno pytanie: Czy jest dobra decyzja o zwolnieniu szkoleniowca, na niespełna 1,5 roku przed Mistrzostwami Świata? Prezes tamtejszego związku troszczy się o dobro narodowej drużyny i nie chce, aby jego plan legł w gruzach. Głównym celem reprezentacji Brazylii jest wygranie Mundialu. Dlatego żaden Brazylijczyk nie wyobraża sobie innego scenariusza. Kto obejmie stery po Mano Menezesie ? Kandydatów jest kilka na to stanowisko. W centrum uwagi mediów są takie postacie trenerskie jak :Pep Guardiola, Luis Felipe Scolari czy Mauricio Ramalho. Decyzje poznamy dopiero w styczniu, ale szefowie brazylijskiej federacji zastanawiają się który z nich będzie godnym następcą, po Mano Menezesie.

czwartek, 22 listopada 2012

Było miło, ale się skończyło

Po meczu 5 kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów, został zwolniony trener Chelsea Londyn Roberto Di Matteo. Roman Abramowicz zdecydował się zdymisjonować szkoleniowca swojej drużyny, po nieudanym spotkaniu z Juventusem. De facto "The Blues" przegrali 3:0. Przez taki rozwój zdarzeń ekipa z Londynu najprawdopodobniej będzie się mierzyć w Lidze Europejskiej. Jednakże szanse na wyjście z grupy są, ale Szachtar musiałby wygrać z Juventusem. Możnowładca londyńskiego klubu jest znany z tego, że ma bardzo słabą cierpliwość do szkoleniowców. Przypomnijmy, że Roberto Di Matteo wiele uczynił dla drużyny Chelsea. Zdobył Ligę Mistrzów, którą Abramowicz  od wielu lat oczekiwał. Hiddink, Ancelotti, Mourinho to są trenerzy, którzy nie dali rady sprostać wyzwaniu Rosjanina. Di Matteo pokazał prawdziwy kunszt swoich umiejętności trenerskich, zdobywając Champions League. Było to dla wielu bardzo zaskakujące, aczkolwiek pokazał tym, że wystarczy dobrze poukładać drużynę, a efekty przyjdą same. Uczynił to z tymi samymi zawodnikami, którymi dysponował Andre Villas-Boas. Poprawił atmosferę w drużynie, a także grę. Był wznoszony na rękach za taki wyczyn. Mógł z wielkimi nadziejami rozpoczynać nowy sezon. Jednak w Superpucharze Europy podopieczni Roberto Di Matteo odnieśli sromotną porażkę z Atletico Madryt 1:4. Ale w Premier League szło im znacznie lepiej. Byli oni w czołówce, ciągle bijąc się o tytuł. Odnosili oni przyzwoite wyniki i wydawało się, że wszystko stoi na dobrej drodze. Okazało się to bardzo mylne i  piłkarze Chelsea złapali kryzys. Nie wygrali od czterech spotkań w lidze, co martwiło Abramowicza. Po porażce z Juventusem nie wytrzymał i zwolnił szkoleniowca "The Blues". W mediach narastało jedno pytanie : Kto będzie następcą ? Padały dwa nazwiska : Guardiola i Benitez. Okazało się, że ten drugi objął stery po Di Matteo. Wielu zastanawia się czy jest to dobre posunięcie, ze strony działaczy londyńskiego klubu. Ten trener miał już swoje "pięć minut", a ostatni czas nie był dla niego udany. W Interze Mediolan nie sprostał wyzwaniu i przez ponad dwa lata szukał pracy. Znalazł ją w Londynie i sympatycy tego klubu mają ogromną nadzieje, że nowy trener ich nie zawiedzie.

środa, 21 listopada 2012

Klęska United w Stambule

Wczoraj o godzinie 20:45 odbył się mecz pomiędzy Galatasaray Stambuł a Manchesterem United. Goście na dużym luzie podeszli do tego pojedynku. Sir Alex Ferguson wystawił rezerwowy skład, oszczędzając podstawowych zawodników, aby nie odnieśli oni żadnych urazów. Dla Turków była to dobra wiadomość, która otwierała furtkę, do zrealizowania swoich marzeń. Jednakże zdawali sobie sprawę, że i tak będzie to ciężka przeprawa. Manchester miał już zapewnione wyjście z grupy, co więcej na pewno z pierwszego miejsca. Anglicy nie czuli większego ciśnienia przed tym meczem. W składzie "Czerwonych Diabłów" zagrali między innymi: Anderson, Rafael, Michael Carrick, Darren Fletcher, Javier Hernandez, Danny Welbeck. Ekipa gospodarzy wystąpiła w najlepszym składzie, jakim dysponowała. Na początku spotkania Fernando Muslera został sprawdzony przez graczy Manchesteru, natomiast nie dał się przechytrzyć i miał piłkę w swoich rękach. Dla tureckiego zespołu był to sygnał, że nie będzie tak łatwo o zwycięstwo. Oni jednak chcieli  pokazać"Czerwonym Diabłom", że także potrafią wyprowadzać solidne kontry. Początkowo próbowali zaskoczyć bramkarza gości, uderzeniami z dalszej odległości. Przy pierwszym takim strzale Anders Lindegaard miał duże problemy z właściwym złapaniem piłki. Obrońcy Manchesteru natychmiastowo wyjaśnili te zagrożenie. W polu karnym czaił się ten zabójczo niebezpieczny Burak Yilmaz. Turek w zeszłym sezonie dokonał rzeczy naprawdę godnej podziwu. Zdobył 33 bramki 34 meczach dla drużyny Trabzonsporu ! Dlatego później po niego sięgnął zespół ze Stambułu, mając nadzieje na to, że będzie również skuteczny, jak u poprzedniego pracodawcy. Ten mecz był bardzo agresywny. Obie ekipy faulowały się niemiłosiernie, a gwizdek arbitra ciągle milczał. Felipe Melo był bardzo brutalny, powinien już nawet w pierwszym kwadransie wylecieć z boiska za te faule, które popełnił, ale sędzia nadal nie pokazał mu kartki. Z tego są znane drużyny prowadzone przez Fatiha Terima, że na koncie mają więcej przewinień, niż rywale. Nordin Amrabat napędzał akcje Galatasary i był szalenie groźny w polu karnym. Piłkarze Manchesteru chcieli zaskoczyć turecką drużynę z stałych fragmentów gry. Pod koniec pierwszej połowy było blisko, gdyż piłka trafiła w poprzeczkę. W tamtym momencie podopieczni Fatiha Terima odetchnęli z ulgą, ale był to dla nich sygnał, że popełniają błędy w obronie. Na drugą część meczu gospodarze wyszli bardzo zmotywowani, byli głodni zwycięstwa, które było dla nich znaczące. Chcieli szybko napocząć United, ale wiedzieli oni co zamierzają Turcy. Głownie próbowali przeprowadzać ataki skrzydłami, ale jak się później okazało z mizernym skutkiem. Każda wrzutka Hamita Altintopa była rozszyfrowana przez defensorów "Czerwonych Diabłów". Piłkarze Galatasaray musieli się poważnie zastanowić nad sposobem zdobycia bramki. Yilmaz był nienasycony podczas tego meczu, albowiem każdy jego strzał został wybroniony przez bramkarza gości i jeszcze był bez bramki. Zdołał się jednak przełamać po świetnym dośrodkowaniu Selcuka Inana z rzutu rożnego. Głową skierował piłkę do bramki i Anders Lindegaard był bez szans w owej sytuacji. Ten wynik cieszył zespół z Turcji, co więcej przybliżał ich do wyjścia z grupy. Po tym golu podopieczni Sir Alexa Fergusona przejmowali inicjatywę w środkowej strefie boiska. Javier Hernandez robił co mógł, aby zmienić losy tego spotkania, ale bramkarz gospodarzy Fernando Muslera był w bardzo dobrej dyspozycji. De facto przekonaliśmy się o tym tydzień temu, podczas towarzyskiego z Urugwajem. Tutaj również nie zawiódł popisując się dobrymi paradami. Jeszcze Galatasaray miało okazje na podwyższenie wyniku, ale poprzeczka ratowała United od straty drugiej bramki. Wynik jednak nie uległ zmianie i Turcy wyszli zwycięsko z tej rywalizacji. Były to bardzo ważne trzy punkty, które dają olbrzymią nadzieje w walce o wyjście z grupy. Dla Manchesteru United ta porażka nie zrobiła większego wrażenia, gdyż wyszli rezerwowym składem, ponadto mają zapewnione wyjście z grupy, podczas tegorocznych rozgrywek piłkarskiej Ligi Mistrzów.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Klasyk wygrany przez Legię

Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy na mecz, który będzie kluczowy w kontekście całego sezonu T-Mobile Ekstraklasy. Lech Poznań na własnym stadionie podejmował Legie Warszawa. Od początku było wiadomo, że zwycięska drużyna będzie liderem w tabeli. Na to spotkanie przyjechało wielu skautów, których wizyta miała na celu wypatrywanie lokalnej młodzieży. Przed tym starciem duży kłopot miała poznańska drużyna, gdyż z powodu kontuzji nie mógł wystąpić Manuel Arboleda. Dlatego Mariusz Rumak musiał się poważnie zastanowić nad wyborem pary stoperów. W ostatecznym rozrachunku zdecydował się wystawić na dwójkę Wołąkiewicz-Kamiński. Największym zdziwieniem było posadzenie Aleksandara Toneva, a od pierwszych minut wystąpił siedemnastoletni Karol Linetty. Jeśli chodzi o drużynę Legii, to trener Urban nie miał poważniejszych problemów, podczas ustalania składu. Wreszcie defensywa gości wróciła do lepszego porządku. Jakub Wawrzyniak powrócił po kontuzji, co bardzo cieszyło szkoleniowca "Wojskowych". Jedynie co mogło martwić Urbana, jest fakt braku Ivicy Vrdoljaka. Jednakże trener Legii poradził sobie z tym fantem i mógł wyczekiwać na rozpoczęcie tego arcyważnego meczu. Trzeba pochwalić kibiców z Poznania, albowiem zapełnili stadion po brzegi i stworzyli fantastyczny doping. Mariusz Rumak podkreślał przed tym spotkaniem, że zawsze marzył o pełnym stadionie na meczu z Legią. Można rzec, że to marzenie się spełniło, natomiast sympatycy Lecha oczekiwali dobrej postawy swoich pupili, za ich pełne zaangażowanie. Na początku tego starcia gospodarze starali się dłużej utrzymać przy piłce, chcąc przy tym zmusić Legię do szybkiego błędu. Już pierwsza okazja mogła przynieść owoce, lecz Bartosz Ślusarski zmarnował swoją sytuacje. W odpowiedzi Mirosław Radovic chciał zaskoczyć Jasmina Buricia z dalszej odległości, ale cała akcja spaliła na panewce. Legia nie zamierzała się poddać, co udowodniła kilka minut później. Świetnie zagrana piłka na wolne pole, przez Jakuba Wawrzyniaka do Jakuba Koseckiego. Ten drugi wykorzystał błąd defensorów i pokonał bramkarza Lecha. To zagranie zaskoczyło całą formacje obronną "Kolejorza", natomiast pozwolili oni się zerwać młodemu Koseckiemu. Dobrze wiemy, że on takich sytuacji nie marnuje. Jednak nie był to koniec emocji. Dosłownie trzy minuty później gola zdobył Jakub Wawrzyniak. Pokazał się dużą determinacją, wygrywając pojedynek biegowy, jak i fizyczny z Rafałem Murawskim. Tym czynem pokazał selekcjonerowi reprezentacji Polski, że jest bardzo poważnym kandydatem, na lewą stronę obrony. Fani, ale też gracze Lecha myśleli, że jest to tylko sen i taki rozwój wydarzeń nie ma miejsca. Na pewno byli rozczarowani tym, że tak słabo grali, zawodząc na całej linii. Jednakże mogło być 3:0, ale Daniel Ljuboja nie wykorzystał prezentu jaki dostał od Huberta Wołąkiewicza. Defensor Lecha zachował się bardzo lekkomyślnie, wybijając piłkę pod nogi Serba. Może on mówić o sporym szczęściu, bo gdyby to zawodnik Legii wykorzystał, to byłyby naprawdę znikome szanse, na odrobienie strat. Gospodarze gubili się, co pokazywały ciągłe, niedokładne przeżuty piłki. Lech nie chciał odpuścić, musiał pokazać, że bardzo zależy im na wyniku. Ruszyli na bramkę Kuciaka, szukając gola, który włączył by ich do równorzędnej walki. Blisko tego celu był Bartosz Ślusarski, który trafił tylko w słupek. Złapał się za głowę, lecz mógł tylko żałować, że futbolówka nie trafiła do bramki. To nie był jednak koniec zmarnowanych sytuacji przez Ślusarskiego. Następnie nie wykorzystał dwóch dogodnych okazji, które powinny zamienić się, na zdobycz bramkową. W odwecie Legia w 32 minucie stworzyła koncertową akcje, próbując dobić gospodarzy. Ten kontratak zakończył się sukcesem, a Mirosław Radovic wpakował piłkę do siatki Lecha. Po tej pierwszej części spotkania szkoleniowiec Lecha, mógł tylko w szatni puścić, ten pamiętny finał Ligi Mistrzów z 2005 roku, aby piłkarze nabrali wiary w siebie i stanęli na szczycie swoich możliwości i marzeń. Gospodarze stwarzali sytuacje bramkowe, ale seryjnie marnował je Ślusarski. Trener Urban nie miał żadnych powodów do obaw, natomiast zwrócił uwagę na to, aby jego podopieczni nie spoczęli na laurach. W drugiej części tego meczu Mariusz Rumak zdecydował się na zmianę. W miejsce Gergo Lovrencsicsa, pojawił się Aleksandar Tonev. Bułgar miał na celu, lepsze rozprowadzenie akcji gospodarzy, mając na to 45 minut. Już pierwsze minuty drugiej części gry były odzwierciedleniem dobrej decyzji trenera Rumaka, gdyż Tonev był bardzo aktywny i dobrze zagrywał piłki. Vojo Ubiparip mógł napocząć bramkarza Legii, ale ten nie dał siebie zaskoczyć. Ta niewykorzystana sytuacja mogła się słono zemścić. Jakub Kosecki  zagrywał piłkę w pole karne, ale Daniel Ljuboja minął się z piłką. W tym meczu bardzo dobrze grał Dominik Furman, który zatrzymywał większość piłek zagrywanych przez ekipę "Kolejorza". Tą postawą pokazał trenerowi Urbanowi, że warto na niego stawiać. Kibice Lecha chcieli, aby ich drużyna wreszcie zdobyła gola, który da nadzieje na zmianę rzeczywistości w tym meczu. Dotychczas każda próba kończyła fiaskiem, co bardzo martwiło samych zawodników.  W końcu gospodarze przełamali się i zdobyli gola kontaktowego. Tym razem Bartosz Ślusarski z najbliższej odległości pokonał Kuciaka. Jeszcze piłka odbiła się o poprzeczkę, ale w końcowym rozrachunku trafiła do bramki. Gdyby kolejny raz spudłował napastnik Lecha, to byłby dla niego duży dramat, jak i dla poznańskiej drużyny. Ten gol dawał wiarę w całym Poznaniu, ale do końca meczu został niespełna kwadrans. Lechici robili co tylko mogli, by wynagrodzić kibiców za wspaniały doping, ale nie udało się już nic zrobić. Legia wygrała to spotkanie 3:1 i umocniła się w tabeli, mając przewagę czterech oczek, nad resztą stawki. Sympatycy Lecha byli bardzo zawiedzeni, bo stworzyli fantastyczną atmosferę na stadionie, a ich drużyna po prostu zaprezentowała się poniżej oczekiwań. Co mogło być powodem takiego wyniku? Na to składa się kilka czynników. Pierwszy jakże ważny czyli brak Manuela Arboledy, który był ostoją defensywy. Gdyby on grał, to obronna drużyny z Poznania zachowywałaby się zupełnie inaczej. Drugi fakt jest taki, że Mariusz Rumak pomylił się w wystawianiu składu. Karol Linetty był rzucony na zbyt głęboką wodę i nie podołał temu wyzwaniu Grał poprawnie, ale nie błyszczał podczas tego meczu. Nie wykorzystane okazje przez Bartosza Ślusarskiego miały bardzo ważne znaczenie, bo powinien zdobyć więcej niż jedną bramkę. Piłkarze Lecha muszą wyciągnąć wnioski i nie popełniać takich błędów, jeśli chcą myśleć o mistrzostwie. Legioniści wygrali pewnie to spotkanie, pokazując przy tym, że są bardzo poważną drużyną, która do końca będzie liczyła się w walce o końcowy sukces.

sobota, 17 listopada 2012

Prawdziwa legenda

Dokładnie 6 lat temu odszedł od nas jeden z najwybitniejszych piłkarzy na świecie, Węgier Ferenc Puskas. Urodził się on 1 kwietnia 1927 roku w Budapeszcie. Od najmłodszych lat chciał grać w piłkę, dlatego w wieku 12 lat zakończył szkołę i został piłkarzem. Jego pierwszym profesjonalnym klubem był Kisped Honved Budapeszt. W tamtym okresie panowała II wojna światowa. Swój debiut zaliczył po wojnie przeciwko reprezentacji Austrii. Notabene zdobył jednego gola, a reprezentacja Węgier wygrała mecz 5:2. Z Kispedem Budapeszt zdobył wiele laurów. Między innymi mistrzostwa Węgier 1950 wiosna, 1950 jesień, 1952, 1954, 1955. Także udało mu się kilkukrotnie zdobyć koronę króla strzelców. Uczynił to w roku 1948, 1950, 1953.Był rasowym snajperem, który zdobywał wiele bramek. Przez wiele lat był kapitanem reprezentacji Węgier, z którą nie zaliczył żadnej porażki w przeciągu 5 lat. Odzwierciedleniem tego było zdobycie w 1952 roku Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach. Jugosławia musiała uznać wyższość Węgier, których Puskas był dyrygentem gry .Dwa lata później na Ferenca i jego kolegów czekała kolejna piłkarska impreza. Mianowicie Mundial rozgrywany w Szwajcarii. Węgrzy dotarli tam aż do finału, przegrywając z drużyną RFN. Podczas tego finału Puskas zdobył jedną bramkę, a w całym turnieju cztery. Królem strzelców tamtych Mistrzostw Świata był inny Węgier Sandor Kocsis. W całej swojej karierze reprezentacyjnej zaliczył 84 występów, zdobywając aż 83 gole! Na Węgrzech był trudny okres, bo trwało powstanie.Puskas decyduje się udać do Austrii tam układać sobie życie, niż powrócić do ojczyzny. Jednakże w nowym kraju grał sporadycznie. Rok 1958 był dla niego kluczowy, gdyż związał się z Realem Madryt. Miał wtedy 31 lat i mało kto wierzył, że wniesie coś do zespołu "Los Blancos". Wtedy największą gwiazdą był Alfredo Di Stefano. Węgier nie grał pierwszych skrzypiec w zespole Realu, ale nadal zdobywał mnóstwo goli. Puskas zdobył Puchar Mistrzów w 1959, natomiast nie zagrał w samym finale. Jednakże rok później udało się powtórzyć wyczyn, co najważniejsze wystąpił w finale i zdobył cztery bramki. Wtedy Eintracht Frankfurt musiał uznać wyższość drużynie z Madrytu. Zdobył pięć razy Primiera Division. Uczynił to w 1961, 1962, 1963, 1964, 1965. Nie obyło się bez tytułu najbardziej strzelającego napastnika. Królem strzelców został czterokrotnie w 1960, 1961, 1963 oraz 1964. Ze względu na trudną sytuacje w swoim kraju decyduje się na grę w reprezentacji Hiszpanii. W tej ekipie wystąpił tylko czterokrotnie. Po zakończeniu piłkarskiej kariery, zdecydował się na zostanie trenerem. Podczas swojej przygody szkoleniowej prowadził między innymi : Hercules Alicante, Vancouver Royals, Deportivo Alaves,Panathinaikos Ateny, reprezentacje Arabii Saudyjskiej i reprezentacje Węgier. 17 listopada 2006 przegrał walkę z chorobą Alzheimera i odszedł z naszego świata. Miał 79 lat. Przez wiele lat był topowym zawodnikiem na świecie, a obecnie jest jednym z najlepszych w historii futbolu.

czwartek, 15 listopada 2012

Światowa klasa Urugwajczyków

Do Gdańska przyjechała jedna z najlepszych drużyn świata czyli Urugwaj. Dla podopiecznych Waldemara Fornalika czekał bardzo ważny sprawdzian przed meczami eliminacyjnymi z Ukrainą i San Marino. W tym spotkaniu selekcjoner reprezentacji Polski mógł przetestować ustawienie i sprawdzić niektórych zawodników. Oscar Tabarez przed ta potyczką powiedział, że jego piłkarze na boisku nie odpuszczą ani minuty. Notabene w składzie gości zabrakło Diego Forlana i Diego Pereza, którzy pozostali w swojej ojczyźnie. Z kolei Waldemar Fornalik postanowił posadzić na ławce rezerwowych Jakuba Błaszczykowskiego, gdyż wrócił świeżo po kontuzji. Nie chciał ryzykować jego stanu  zdrowia, dlatego Kuba nie rozpoczął tego spotkania od pierwszych minut. Duży dylemat miał nasz selekcjoner, który wahał się na kogo postawić w bramce. Zdecydował się jednak na to, że jedną połowę zagra Przemysław Tytoń, a drugą Tomasz Kuszczak. Dużym problemem dla Fornalika był brak Jakuba Wawrzyniaka z powodu urazu. Na lewej stronie postawił na Marcina Komorowskiego, notabene kiedyś występował na tej pozycji. Ten mecz był jubileuszowy dla Roberta Lewandowskiego, albowiem rozgrywał mecz nr 50 w reprezentacji Polski. Zapewne chciał zdobyć gola, którego nie udało mu się zdobyć od spotkania z Grecją. Urugwaj nie chciał odpuszczać tego spotkania i widoczne było to na samym początku. Znali nasze słabe strony, lecz także nasze zalety. Na skrzydle rozpędzony był Kamil Grosicki, chcąc skonstruować jakąś ciekawą akcje. Już w pierwszych minutach dobrze centrował, aczkolwiek ta akcja minęła się z celem. Urugwajczycy nie chcieli odpuszczać i Cavani mógł pokonać Przemysława Tytonia, ale nasz bramkarz wywiązał się ze swoich obowiązków. Polacy byli w tym meczu zdekoncentrowani, słabo grali w środkowej strefie boiska. Najbardziej znać osobie dawała ta dwójka z przodu, a mianowicie Edinson Cavani i Luis Suarez. Pokazywali swoimi sztuczkami, że są wirtuozami światowej klasy. Każdy atak "Celestes" był wyprowadzany skrzydłami, poprzez płaskie, prostopadłe zagrania. Nasi obrońcy w pewnych momentach nie wiedzieli jak się mają zachować. Przy graczach urugwajskich grali w zbyt dużych odstępach od nich, więc nasi przeciwnicy  mieli dużo swobody. Staraliśmy się zaskoczyć rywala solidną kontrą. Robert Lewandowski mógł pokonać Fernando Muslere, ale ten pokazał prawdziwy kunszt swoich umiejętności. Później próbował Ludovic Obraniak z dalekiej odległości, lecz ten strzał nie zakończył się pomyślnie. Goście mieli w swojej drużynie klasowych zawodników, co odzwierciedlało się na placu gry. Mądrze rozprowadzane akcje, które budziły sporą obawę u naszych defensorów. Ten brak koncentracji dał się we znaki w 22 minucie. Reprezentacja Urugwaju objęła prowadzenie po samobójczym trafieniu Kamila Glika. Bohater meczu z Anglią zaliczył wpadkę o jakiej musiał szybko zapomnieć. Brakowało stabilizacji u defensywnych pomocników reprezentacji Polski. Eugen Polanski w dziecinny sposób został ogrywany przez Urugwajczyków, co otwierało drogę do bramki Przemysława Tytonia. W 34 minucie Luis Suarez założył siatkę Glikowi, podał prostopadłą piłkę do Cavaniego i ten pokonał naszego goalkeepera. W ten oto sposób Urugwaj był blisko przełamania swojego kryzysu. Od pięciu spotkań byli bez zwycięstwa. Jeszcze szukaliśmy gola do szatni, ale Grosicki trafił w boczną siatkę. Po pierwszej części spotkania goście pewnie prowadzili 2:0. Na drugą cześć meczu podopieczni Waldemara Fornalika, chcieli jak najszybciej zapomnieć o nieudanym początku. Mieli nadzieje, że zdołają się przełamać i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Waldemar Fornalik przeprowadził dwie zmiany w swoim zespole. Boisko opuścili Kamil Glik i Przemysław Tytoń, a w ich miejsce pojawili się Damian Perquis i Tomasz Kuszczak. Ten drugi dostał szansę na którą  od dawna czekał. Urugwaj nie chciał, aby Polacy doprowadzili nawet do remisu. Starali się wybijać ich z rytmu, prezentując przy tym światowy poziom. Na boisku byłą widoczna różnica klas pomiędzy tymi zespołami. Tak jak w pierwszej odsłonie meczu, goście płaskimi, prostopadłymi podaniami szukali kolejnych okazji do podwyższenia rezultatu. Polacy mimo wszystko nie poddawali się. Łukasz Piszczek próbował zaskoczyć Fernando Muslere, ale ten kolejny raz udowodnił swoje duże umiejętności. Chcieliśmy się wznieść na wyżyny swoich możliwości, ale nadal Muslera był niepokonany. W końcu nasza zaciętość, pełna determinacja przyniosła owoce. Ludovic Obraniak kapitalnym strzałem pokonał urugwajskiego goalkeepera i zdobył bramkę dla naszego zespołu. Po tej bramce była nadzieja na odmienienie losów tego meczu. Jednak spoczęliśmy na laurach, szybko popadając w samozachwyt po tym golu. Luis Suarez stanął oko w oko z Kuszczakiem i okazał się lepszy od reprezentanta Polski. Wtedy już Urugwaj był blisko końcowego triumfu. W 72 minucie na boisku zobaczyliśmy Łukasza Trałkę, który zmienił słabo grającego w tym meczu Eugena Polanskiego. Miał on tylko 18 minut na to, aby pokazać trenerowi Fornalikowi, że warto na niego stawiać także w kolejnych konfrontacjach. Minutę później Jakub Błaszczykowski pojawił się na murawie. Jednakże boisko opuścił Kamil Grosicki, ten który napędzał akcje naszego zespołu. Polacy byli jednak bezradni i były już znikome szanse na zmianę rezultatu. Na ostatnie minuty pojawił się Arkadiusz Milik, zmieniając Grzegorza Krychowiaka. Ten 18 letni zawodnik Górnika Zabrze, chciał za wszelką cenę dobrze pokazać się przeciwko Urugwajowi. Wynik ten nie uległ zmianie i odnieśliśmy porażkę z klasowym zespołem. Urugwaj pokazał jak się gra w piłkę, przewyższając umiejętnościami nasz zespół. Miejmy nadzieje, że szybko wyciągniemy wnioski z tej porażki i poprawi grę na zbliżające się marcowe mecze eliminacyjne.

środa, 14 listopada 2012

Probierz idzie na ratunek w Bełchatowie

Ostatnimi czasy GKS Bełchatów karaska się w dolnych rejonach tabeli i walczy o utrzymanie. W tym klubie robi się bardzo nerwowo, gdyż każdy mecz jest o życie. Zamykają oni tabele Ekstraklasy, mając na koncie tylko 4 punkty. W obecnym sezonie mają bardzo słabo nastawione celowniki, ponieważ tylko sześciokrotnie potrafili pokonać bramkarzy rywala. Jest to najsłabszy bilans ze wszystkich drużyn. Nie dosyć, że napastnicy zawodzą to też, gra obronna pozostawia wiele do życzenia. Od Bełchatowian gorsze jest tylko Podbeskidzie Bielsko-Biała, które ma jedną bramkę wpuszczoną więcej. Takie rezultaty na pewno nie zadowalały możnowładców tego klubu. Dlatego Kamil Kiereś pożegnał się ze stanowiskiem pierwszego szkoleniowca w Bełchatowie. Ponad rok spędził w tym klubie, godnie zastępując Pawła Janasa. W minionym sezonie stanął na wysokości zadania i utrzymał GKS Bełchatów w Ekstraklasie. W nagrodę ponownie poprowadził tą drużynę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jednakże w tym sezonie piłkarze Bełchatowa pod jego wodzą zawodzili na całej linii, za co poniósł konsekwencje. Już po meczu ze Śląskiem Wrocław pożegnał się z pracą w tym klubie, a jego stery przejął Jan Złomańczuk. To pod jego wodzą GKS zdobył te 4 punkty. Myśląc o utrzymaniu się w elicie, postanowiono zatrudnić Michała Probierza. Jest to trener, który wyrobił sobie markę w środowisku piłkarskim. Ma on na swoim koncie wiele sukcesów. Swego czasu z Jagiellonią Białystok sięgnął po Puchar Polski. Zaliczył także epizod w Grecji. Trenował Aris Saloniki, ale nic  wielkiego tam nie zdziałał. Powrócił do Polski i podpisał kontrakt z Wisłą Kraków. Było to dla niego duże wyzwanie, które w perspektywie czasu zakończyło się fiaskiem. Podczas pracy w tym klubie mógł się pochwalić dobrymi warunkami. Duży stadion, wielu kibiców podczas spotkań, także miał bardzo dobrych zawodników. Jego głównym celem było zdobycie Mistrzostwa Polski, ale już szybko zaprzepaścił na to szansę. Po meczu z Piastem Gliwice podał się do dymisji i od tamtej pory był bez pracy. Dopiero dzisiaj podpisał kontrakt z ostatnią drużyną Ekstraklasy, który obowiązuje do końca sezonu 2013/14. Razem z Probierzem będzie pracował jego asystent Bartłomiej Zalewski, który już kilka lat współpracuje z nowym trenerem Bełchatowian. Trenerem bramkarzy nadal pozostanie Zbigniew Robakiewicz. Przed Probierzem jest arcyważny mecz  z Zagłębiem Lubin. Oni również walczą o utrzymanie, więc spotkanie będzie bardzo znaczące dla obu ekip. Nowy szkoleniowiec GKS-u Bełchatów będzie miał bardzo trudne zadanie, ale już nie z takich opresji wychodził. Pamiętamy jak w sezonie 2009/2010 utrzymał Jagiellonie Białystok, która na starcie miała -10 punktów. Był to niewiarygodny wyczyn, jaki dał olbrzymią satysfakcje temu trenerowi. Teraz będzie chciał sprostać wyzwaniu, by zadowolić siebie, lecz także sympatyków Bełchatowa.

wtorek, 13 listopada 2012

Solidny kandydat do gry

Po objęciu reprezentacji przez Waldemara Fornalika, jesteśmy świadkami nowych nazwisk w reprezentacji. Nowy szkoleniowiec daje szansę młodym zawodnikom, którzy mają okazje pokazać się na arenie międzynarodowej. Na zbliżający się mecz z Urugwajem także pojawią się nowi gracze: Łukasz Teodorczyk, Artur Jędrzejczyk i nieco już doświadczony Łukasz Trałka. Fornalik nie boi się ryzyka, dlatego kiedy słyszymy nowe nazwiska, to nie jest to dla nas dużym zdziwieniem. Według mnie jest taki zawodnik, który powinien dostać szansę gry w reprezentacji. Nazywa się on Bartosz Salamon i obecnie występuje we włoskiej Brescii Calcio. Jest on wychowankiem Lecha Poznań. Ma  21 lat i jest uznawany za bardzo duży talent. To nie przypadek, że interesuje się nim wiele klubów z całej europy. W zeszłym roku był blisko przenosin do portugalskiego Sportingu Lizbona, ale jednak został w swoim obecnym klubie. Przez wiele lat występował w młodzieżowych reprezentacjach naszego kraju. Jednakże w dorosłej drużynie jeszcze nie zagrał, a nadal jest to jego celem. Swego czasu był na zgrupowaniu za czasów Franciszka Smudy, ale nie wystąpił w żadnym ze spotkań. Notorycznie otrzymuje pozytywne recenzje na temat swojej gry. Z reguły gra na pozycji środkowego pomocnika, lecz ostatnio trener Brescii wystawia go na środku obrony. Na owej pozycji jest skromny wachlarz wyboru, więc spróbował Salamona w grze defensywnej. Jak dotąd jest udane posunięcie, ale do końca rozgrywek Serie B pozostało dużo czasu. Jego bardzo ważną cechą jest wszechstronność. Może grać na środku obrony i być alternatywą dla dwójki Wasilewski-Glik. De facto może być też wystawiany jako defensywny pomocnik, stanowiąc dobre wsparcie naszym obrońcom. Ma bardzo dobre opanowanie piłki, co jest bardzo dużym jego atutem. Jeśli trener Waldemar Fornalik wystawiałby go na pozycji środkowego pomocnika, to zrobiłaby się bardzo duża konkurencja na tej pozycji. Może później nasz selekcjoner przekona się do niego i będzie notorycznie powoływał Salamona. Tym bardziej, że spełnia on jego podstawowe wymagania. Występuje regularnie w swoim klubie, więc nie ma żadnych przeciwwskazań aby dostał niebawem powołanie. Czas pokaże czy ten zawodnik zaistnieje kiedyś  w reprezentacji Polski.

niedziela, 11 listopada 2012

Klasa sama w sobie

Wczoraj swoje urodziny obchodził były niemiecki bramkarz Jens Lehmann. Był on bardzo solidnym bramkarzem ostatnich lat w reprezentacji Niemiec.Karierę klubową, również może zaliczyć do udanych. Urodził się dnia 10 listopada 1969 w Essen. Swoją przygodę z piłką rozpoczął już w wieku 6 lat. Marzył on wtedy o wielkiej piłkarskiej karierze, starając się za wszelką cenę spełnić, postawiony przez siebie cel. W wieku 18 lat, został zawodnikiem Schalke 04 Gelsenkirchen. To był pierwszy bardzo duży krok w jego przygodzie z piłką. W tym zespole występował przez 11 lat, grając w 274 meczach. Później jego życie zaczęło nabierać większego rozmachu. Został powołany przez Bertiego Vogtsa na Mistrzostwa Świata we Francji w 1998 roku. Podczas tego Mundialu, był tylko zawodnikiem rezerwowym. Jednakże po tym turnieju zmienił swoje barwy klubowe. Został pełnoprawnym graczem AC Milanu. W tej ekipie nie zrobił większej furory i powrócił na boiska Bundesligi. Co ciekawe podpisał kontrakt z największym wrogiem swojego byłego klubu. Zasilił on Borussie Dortmund, czyli największego rywala Schalke. Tym ruchem mógł sobie zapewnić pewną posadę w bramce, także powołania do reprezentacji Niemiec. Erich Ribbeck docenił Jensa Lehmanna i powołał go na Euro 2000. Była to powtórka z rozrywki, gdyż Jens nie wystąpił w żadnym ze spotkań. Sezon 2001/2002 może uznać za najbardziej udany, podczas swoich występów w Borussii. Zdobył tytuł mistrza Niemiec, także ekipa z Dortmundu doszła do finału Pucharu UEFA.Po tym wspaniałym dla niego sezonie, pojechał na Mistrzostwa Świata rozgrywane w Korei i w Japonii. Był to trzeci turniej z rzędu na którym przesiedział na ławce rezerwowych. Notabene reprezentacja Niemiec doszła do finału, przegrywając z Brazylią. W 2003 roku Lehmann zdecydował się na grę w Premier League. Związał się on z Arsenalem Londyn. Z biegiem czasu okazało się to fantastycznym posunięciem. Już w pierwszym sezonie sięgnął po tytuł mistrzowski. Pewnie wywalczył sobie miejsce w zespole z Londynu.Arsene Wenger komplementował go na każdym kroku, niejednokrotnie twierdząc, że to jest jeden z najlepszych bramkarzy na świecie. Jeśli chodzi o reprezentacje Niemiec, to nadal był w cieniu Olivera Kahna. Ta sytuacja zaczęła go irytować gdyż był już po trzydziestce, a nie doczekał się jeszcze gry na wielkim turnieju. Po katastrofalnej postawie Niemców na Euro 2004, nastąpiła zmiana szkoleniowca. Rudiego Vollera zastąpił jego dotychczasowy asystent Jurgen Klinsmann. Dopiero ten dostrzegł Lehmanna wystawiając go częściej od Kahna. Już w czerwcu 2005 roku ogłosił, że na zbliżającym się Mundialu rozgrywanym w Niemczech, zagra Jens Lehmann. Dla wielu była to zaskakująca decyzja, natomiast Klinsmann był pewny swojej decyzji. Reprezentacja Niemiec na tamten okres miała jednych, z najlepszych bramkarzy na świecie. Oliver Kahn, Jens Lehmann, Timo Hilderbrand, Roman Weidenfeller, Frank Rost i Tim Wiese.Te nazwiska mówią same za siebie, dlatego szkoleniowiec Niemców nie miał absolutnie żadnych problemów z obsadą bramkarza. Rok 2006 dla Lehmanna był najbardziej przełomowy. W maju stanął przed okazją zdobycia Ligi Mistrzów. Jednakże jego Arsenal musiał uznać wyższość  FC Barcelony, przegrywając 1:2. W samym meczu niemiecki bramkarz, otrzymał czerwoną kartkę. Szybko po tej porażce się podniósł, bo czekał go turniej życia. Mistrzostwa Świata rozgrywane w jego kraju. Dla samego zawodnika było to bardzo ważne wydarzenie. Zgodnie z obietnicą Klinsmanna, miał pewną obsadę w bramce. Jak pamiętamy zagrał także w meczu przeciwko reprezentacji Polski. Niemcy byli faworytami do końcowego sukcesu, lecz boiskowa rzeczywistość nieco inaczej zweryfikowała fakty. Nasi sąsiedzi ulegli w półfinale reprezentacji Włoch. Wtedy został tylko mecz pocieszenia- czyli o 3 miejsce. Jens Lehmann miał wystąpić w tym spotkaniu, ale na własne życzenie, oddał swoje miejsce Oliverowi Kahnowi. Ostatecznie reprezentacja Niemiec zajęła 3 miejsce i zdobyła brązowy medal. Stery po Klinsmannie przejął Joachim Low, jednak przygoda z kadrą Lehmanna trwała dalej. Ostatnia szansa na ugranie czegoś w swojej przygodzie z reprezentacją, miała miejsce na Euro 2008. Niemcy pewnie ogrywali swoich rywali, dochodząc do finału Mistrzostw Europy. Jednakże Hiszpania pokazała swą wyższość i wygrała tamtą rywalizacje. Dla Lehmanna to był już koniec z reprezentacją, ale samo dojście do finału było dużym osiągnięciem. Po tym turnieju zmienił także barwy klubowe, podpisując kontrakt z VFB Stuttgart. Po 2 letniej przygodzie z tym klubem postanowił zakończyć swoją piłkarską karierę. Jednak później okazało się, że to była tylko chwilowa przerwa. Wojciech Szczęsny, Łukasz Fabiański, byli kontuzjowani, dlatego na krótki okres czasu pomógł Arsenalowi. Po powrotach Polskich bramkarzy, tak oficjalnie zakończył swoją karierę. Finał Ligi Mistrzów, Finał Pucharu UEFA, Finał Mistrzostw Europy, 3 miejsce na Mistrzostwach Świata. Były to sukcesy Lehmanna, którymi może się pochwalić. Na pewno gdzieś pamiętamy jego świetnie parady, które były na ustach wszystkich. Z pewnością bardzo pozytywnie zapisał się, w karty światowego futbolu.

sobota, 10 listopada 2012

Niezapomniana tragedia

Trzy lata temu byliśmy świadkami bardzo smutnego zdarzenia w niemieckim jak i światowym futbolu. Dnia 10 listopada 2009 doszło do dużej tragedii w Niemczech. Najlepszy bramkarz Bundesligi sezonu 2008/2009 Robert Enke, popełnił samobójstwo. Nikt nie wiedział dlaczego tak się stało, bo przecież w ostatnim czasie odnosił sukcesy. Został doceniony i wybrany był najlepszym bramkarzem w Niemczech. Także Joachim Low oznajmił, że Enke będzie pierwszym goalkeeperem podczas zbliżającego się Mundialu w RPA. Jeśli trener taką decyzję podjął, to wszyscy się głęboko zastanawiali, jaki musiał być powód takiego zachowania. Prawda jest taka, że Robert cierpiał na depresję, którą od dawna ukrywał. Nie mówił o tym prasie, dopiero napisał w liście pożegnalnym. Kibice bardzo cierpieli, gdyż niejednokrotnie uratował skórę zespołowi Hannoveru 96. Był na ustach wszystkich w tym mieście. To była ikona klubu, solidny punkt owej drużyny. Fani pamiętali jego świetnie parady, które były oklaskiwane przez kibiców na stadionie. Nad grobem zmarłego bramkarza sympatycy Hannoveru, kładli szaliki oraz zdjęcia z autografem Roberta Enke. Nikt nie wyobrażał sobie, że tego bramkarza może w tej ekipie zabraknąć. Razem z nim grał ówczesny reprezentant Polski. Oczywiście mowa o Jacku Krzynówku, którego nie trzeba przedstawiać. Co prawda Krzynówek współpracował tylko kilka miesięcy z tym bramkarzem, aczkolwiek znał go prywatnie i sam też się dziwił, że taka sytuacja kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. W przeszłości był zawodnikiem : Carl Zeiss Jena, Benfiki Lizbona, FC Barcelony, Teneryfy, Fenerbahce Stambuł i na końcu Hannoveru 96. Dużym sukcesem było załapanie się do reprezentacji Niemiec na Euro 2008. Był on zmiennikiem Jensa Lehmanna, którego wówczas pozycja była niepodważalna. Nie ma co się dziwić, bo przecież występował w barwach Arsenalu i liczył się z tym zespołem na arenie europejskiej. Po zakończeniu kariery reprezentacyjnej przez Lehmanna, to właśnie jemu otworzyła się furtka do pierwszego składu.W udzielonych wywiadach niejednokrotnie mówił, że jego największym marzeniem jest granie na wielkiej, piłkarskiej imprezie.Tym czynem pozbawił siebie wszystkiego, także narobił problemów swoim najbliższym. Przede wszystkim zostawił swoją żonę Teresę. Miał z nią córkę Laurę, która zmarła jak miała 2 lata. W późniejszym okresie czasu Robert wraz z żoną, zaadoptował dziewczynkę o imieniu Leila. W całej swoje karierze zaliczył 8 występów w reprezentacji Niemiec, także wyrobił sobie markę na boiskach Bundesligi. Na pewno każdy z nas pamięta jego parady bramkarskie, ale niestety są to już tylko wspomnienia..

piątek, 9 listopada 2012

Niezwykłe widowisko na Bernabeu

Po porażce w 3 kolejce Ligi Mistrzów, piłkarze Realu chcieli koniecznie wygrać rewanżowe spotkanie. Zadanie to nie było łatwe, gdyż Borussia pokazuje nam ostatnio, że na arenie międzynarodowej potrafi pokazać się z dobrej strony. Mobilizacja na to spotkanie była ogromna. Zapowiadał nam się ciekawy wieczór, który wszyscy chcieliśmy spędzić go jak najlepiej. Jose Mourinho nadal miał problemy z lewą strona defensywy. Z wszystkich kandydatów na tę pozycje wybrał Alvaro Arbeloe. Hiszpan swego czasu występował po lewej stronie bloku defensywnego, natomiast było to w sezonie 2007/2008 w barwach Liverpoolu. Rzecz jasna na prawą stronę przesunął się Sergio Ramos. Ekipa z Dortmundu wystąpiła bez żadnych poważniejszych roszad. Od pierwszych minut Królewscy zaczęli atakować. Najbardziej błyskotliwy był Argentyńczyk Angel Di Maria. Biegał, przede wszystkim miał dobre wrzutki, które kierował za plecy obrońców na wolne pole. Jednakże po kilku minutach podopieczni "The Special One" nieco zwolnili tempo. Już nie byli tak dokładni i precyzyjni, jak na początku tego piłkarskiego widowiska. Borussia wykorzystywała swoje atuty, czyli boki obrony jak i pomocy. Goście swoją pierwszą bramkową okazje mieli, po doskonałym rajdzie skrzydłem Marcela Schmelzera. Niemiec musiał uznać wyższość Ikera Casillasa, albowiem odbił piłkę nogą i oddalił zagrożenie.Z minuty na minute gospodarze tracili pewność siebie. Ich zagrania nie były przeprowadzane w sposób dyscyplinowany jak wcześniej. Nie mieli swobody w środku w pola, co martwiło Jose Mourinho. Kiedy piłkarze Borussii nabierali coraz większego rozmachu, zawodnicy z Madrytu popełniali więcej błędów. Goście dopięli swego, kiedy po asyście Roberta Lewandowskiego, Marco Reus pokonał bramkarza Realu. Zrobiło się bardzo cicho na Bernabeu. Kibice "Los Blancos" mieli ogromną nadzieje, że ich pupile będą wstanie włączyć się do gry. I długo nie musieli czekać, na taki rozwój zdarzeń. Mesut Ozil zdołał  świetnie dośrodkować i bramkę zdobył Pepe. Popisał się świetnym uderzeniem głową, dając spokój w całym Madrycie. Po raz kolejny Borussia kiedy objęła prowadzenie, szybko straciło bramkę. Tuż przed przerwą goście spłatali psikusa swojemu rywalowi. Lewandowski zagrał głową do Mario Gotze, a ten przy pomocy Arbeloi pokonał Ikera Casillasa. Tego gola uznano prawemu obrońcy Realu Madryt i było to trafienie samobójcze. Na drugą część spotkania Jose Mourinho wpuścił na plac gry dwóch nowych zawodników. Mikel Essiena i Jose Callejona mieli zbawić wszystkich sympatyków na Bernabeu. Od razu Real ruszył do kontrataku. Najbardziej aktywny był Jose Callejon, ale ciągle był łapany na pozycję spaloną. Jurgen Klopp zdawał sobie sprawę, że będzie ciężko o zwycięstwo w tym meczu. Królewscy starali się przeważać i nie dać swojemu rywalowi pograć. Taki wynik na pewno nie satysfakcjonował portugalskiego trenera, pomimo dobrej gry w drugiej części meczu. Kiedy goście malutkimi kroczkami dążyli do wygranej, pojawiła się mała niepewność. Rzut wolny dla Realu Madryt, co było dobrą okazją do zdobycia bramki wyrównującej. Egzekutorem tego stałego fragmentu gry był Mesut Ozil i Niemiec tureckiego pochodzenia, szczęśliwie pokonał Romana Weidenfellera. Ostatecznie wynik zakończył się zasłużonym remisem 2:2. Obraz przebiegu losów w grupie nie zmienił się i nadal na czele jest Borussia Dortmund. Za nimi jest zespół Realu, który do mistrza Niemiec traci jeden punkt..

poniedziałek, 5 listopada 2012

Kolejna szansa

Ostatnimi czasy Sebastian Boenisch przeżywał trudne momenty w swojej karierze. Gracz urodzony w Gliwicach, rozstał się z Werderem Brema. W tym klubie spędził 5 lat, walcząc z nimi o najwyższe cele. Za swoje największe osiągnięcie Polak może uznać, występ podczas finału Pucharu UEFA 2008/2009. Ekipa z Bremy przegrała tamten mecz z Szachtarem Donieck, czyli z klubem gdzie grał inny reprezentant Polski-Mariusz Lewandowski. Udało mu się  ze swoim zespołem, zdobyć tytuł wicemistrza Niemiec, a także zająć 3 miejsce w Bundeslidze. Był bardzo ceniony u trenera Thomasa Schaafa, który miał bardzo dobrą opinię, na temat gry naszego zawodnika. Pewnie wystawiał Sebastiana, po lewej stronie obrony. O pozycje w swoim zespole walczył z Mikaelem Silvestrem, który miał bardzo udaną przygodę piłkarską w Anglii. Na początku września 2010 roku, zadebiutował w koszulce z białym orłem. Prawdziwą szansę dał mu ówczesny trener reprezentacji Franciszek Smuda. To on się jako pierwszy zorientował, że Boenisch urodził się w naszym kraju. Dzwonił do niego wiele razy, aż w końcu przekonał go, aby grał dla naszej reprezentacji. Tuż po debiucie doznał kontuzji kolana, która wyeliminowała go z gry przez ponad 1,5 roku. Starał się jak tylko mógł, chciał jak najszybciej wrócić do piłki. Przyjeżdżał na zgrupowania naszej kadry, będąc kontuzjowanym. To świadczyło o tym, jak bardzo mu zależy na grze w reprezentacji. Kiedy już powrócił do treningów, to nie był już w takiej formie jak kiedyś. Nie włączał się w akcje ofensywne jak dawniej, był mało zwrotny, ale nie ma co się dziwić, bo przecież miał długą pauzę. Franz nie zamierzał z niego rezygnować, powołał go na Euro 2012. Do Sebastiana wpływały bardzo atrakcyjne propozycje o zmianie pracodawcy. W czerwcu 2012 roku prasa w Niemczech pisała, że jest już dogadany z zespołem VFB Stuttgart, ale umowę dopiero miał podpisać, po zakończeniu Euro. Jednakże klub z południa Niemiec, spłatał figla reprezentantowi Polski. Stwierdził, że nadal jego kolano jest w opłakanym stanie i nie są już Boenischem zainteresowani. Cóż miał zrobić zawodnik pochodzący z Gliwic? Jedynie rozglądać się za nowymi ofertami, które niewątpliwie miał. Najbardziej prawdopodobna była opcja gry w Premier League. Stoke City ubiegało się o względy Polaka, chcąc posiadać go w swoich szeregach. Saga transferowa trwała i trwała, a końca nie było widać. Jednak okienko transferowe się zamknęło, więc Sebastian był na bruku. Dopiero w zeszłym tygodniu pojawiła się oferta z Fortuny Dusseldorf. Polak nie dogadał się z tym klubem i nadal musiał szukać sobie pracy. Znowu przeszła przez nas myśl, że Boenisch poczeka sobie do stycznia, za nowym klubem. Jednak trafił się nam niesamowity obrót spraw. Podpisał kontrakt z Bayerem Leverkusen, notabene ten zespół ma bardzo dużą renomę u naszych zachodnich sąsiadów. Aptekarze(bo tak są nazywani gracze Bayeru) zdecydowali się z pełną świadomością zatrudnić Boenischa, gdyż mają problemy z lewa stroną defensywy. Czech Michael Kadlec jest kontuzjowany na dłuższy okres czasu, także jego zmiennik Daniel Schwaab boryka się z urazami. Jest to dla niego duża szansa i nadzieja, na lepszy okres swojej kariery. Teraz jak ma klub i będzie w nim regularnie grał, to Waldemar Fornalik skorzysta z jego usług. Dostał drugą szansę, a czy ją wykorzysta to okaże i jest to zależne od niego.

piątek, 2 listopada 2012

Święto wielkiego mistrza

Dzisiaj swoje 39 urodziny obchodzi, dziennikarz Polsatu Sport Mateusz Borek. Urodził się on dnia 2 listopada 1973 roku w Dębicy. Jego największym marzeniem, było zostać komentatorem piłki nożnej. Jednakże droga ta była trudna i wyboista. Ojciec Mateusza, chciał aby jego syn swoją naukę poświęcił ku muzyce. Dlatego musiał grać na skrzypcach, by potem udać się do liceum muzycznego w Dębicy. Zawsze bardziej interesowało go oglądanie meczów, niż rozwijanie swoich umiejętności muzycznych. Po zakończeniu szkoły średniej, postanowił podbijać wielki świat i realizować swoje marzenia. Wyjechał on do Warszawy, by później opuścić kraj i udać się do Londynu, na mecz Anglia Polska. De facto reprezentacja Polski przegrała tamto spotkanie 3:0. Postanowił jednak, zostać tam na dłużej. Pracował na zmywaku, wraz z innymi Polakami. Powrócił do ojczyzny, aby zrealizować swoje plany. W 1995 roku został komentatorem Eurosportu. Zadebiutował podczas finału Pucharu Hiszpanii FC Barcelona-Betis Sevilla, u boku Andrzeja Janisza. Już rok pózniej, dostał ofertę przejścia do Canal +, z której skorzystał. Znalazł się w gronie młodych komentatorów, prowadzonych pod okiem  Janusza Basałaja. Na początku był tylko reporterem, ale potem skutecznie przebijał się na szczyt. Docenił to jego pracodawca i dawał mu więcej szans. Komentował mecze Bundesligi, Polską Ekstraklasę, a także kilkukrotnie poprowadził studio piłkarskie. Miał swój program "Mecz + Mecz", który prowadził wraz z Romanem Kołtoniem.W 2000 roku przeniósł się do stacji Polsatu Sport, by powoli wspinać się na szczyt. Bundesliga, Liga Mistrzów, Puchar UEFA, Mundial w Korei i Japonii 2002. Były to rozgrywki, które przekonały Borka, aby przenieść się właśnie do tej stacji. Razem z Mateuszem do Polsatu, przeniósł się jego przyjaciel Roman Kołtoń. To oni 2 lata pózniej, skomentowali Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii, na których grała reprezentacja Polski. Jak pamiętamy w tamtej reprezentacji prowadzonej przez Jerzego Engela, grali tacy piłkarze jak: Piotr Świerczewski, Tomasz Wałodch, Tomasz Hajto, Emanuel Olisadebe, Marek Koźmiński, Jerzy Dudek, Michał Żewłakow itp. Nie tylko skomentowali mecze naszej reprezentacji, ale także finał i mecz otwarcia. Było to dla niego spełnienie dziecięcych marzeń i pełna mobilizacja do dalszej pracy, w tym zawodzie. Co roku relacjonował finały piłkarskiej Champions League, notabene w całej swojej karierze skomentował ich aż dziewięć. Dla niego jak i dla telewizji Polsat następnym bardzo ważnym wyzwaniem, było pokazanie kolejnych mistrzostw, z udziałem reprezentacji Polski. Mundial Niemcy 2006 oraz Euro 2008. W tych turniejach Borek relacjonował  przede wszystkim mecze Polaków i Finał. Praktycznie w swojej karierze osiągnął wszystko. Skomentował finał Ligi Mistrzów, Mistrzostw Świata, Mistrzostw Europy. Kilka lat wstecz  wygłaszał teorię, że w wieku 40 lat zakończy przygodę z dziennikarstwem, ale z biegiem czasu zmienił zdanie. Prywatnie jest bardzo szczęśliwy ze swoją żoną Joanną, z którą ma syna Jakuba. Na antenie Polsatu Sport prowadzi program o tematyce czysto-piłkarskiej "Cafe Futbol". Wraz ze stałymi ekspertami Romanem Kołtoniem i Wojciechem Kowalczykiem, merytorycznie oceniają sytuacje jaka dzieje się w świecie piłkarskim. Jest to program, który nie boi się prawdy, dlatego jest bardzo chętnie oglądany przez wielu widzów. Serdecznie życzymy Mateuszowi, aby kontynuował swoje dzieło, bo jest naprawdę świetnym komentatorem.

czwartek, 1 listopada 2012

Pamięć piłkarskim osobowościom

Ten dzień jest szczególny, jak co roku. W tym dniu upamiętniamy te osoby, które od nas odeszły. W świecie piłki pożegnaliśmy, kilka bardzo znaczących osób. Jedni dla futbolu zasłużyli się więcej, drudzy jednak mniej, natomiast darzymy ich takim samym szacunkiem. Będziemy pamiętać o ich wspaniałych bramkach, osiągnięciach, ale także o ich błędach jakich w życiu popełnili. W 2012 roku pożegnaliśmy kilku świetnych trenerów, piłkarzy, których na boiskach już nie zobaczymy. Oni przez lata umilali nam wieczory spędzone przed telewizorami. Sprawiali że nie było nudno, dając prawdziwą atrakcje widzom.  Może jednych lubiliśmy bardziej, drugich może znacznie mniej, ale niezmiernie darzymy olbrzymim szacunkiem. To jest dzień, w którym możemy sobie przypomnieć postacie, które w tym 2012 roku nas niestety opuściły.

Włodzimierz Smolarek, był on jednym z najlepszych piłkarzy w historii reprezentacji Polski. Pamiętamy jego słynne zagranie w meczu z ZSRR, kiedy podtrzymywał piłkę w narożniku boiska. Prywatnie miły sympatyczny człowiek, nie szukał problemów, starał się jak tylko mógł, żeby podnieść poziom piłki w Polsce. Były piłkarz Legii Warszawa, Widzewa Łódź, Feyonoordu Rotterdam, Eintrachtu Frankfurt, FC Utrecht. Zmarł 7 marca. Miał on 55 lat.

Manuel Preciado Rebolledo- Hiszpański trener piłkarski. Jego ostatnim klubem który prowadził był Villarreal. Zmarł on zaledwie dzień, po podpisaniu kontraktu z tym zespołem. Nawet nie zdążył się przywitać z piłkarzami, bo dopadł go atak serca. Przez większość swojej kariery szkoleniowej związany był ze Sportingiem Gijon. Swoje życie zakończył w wieku 55 lat.

Mahmoud El-Gohary jeden z najlepszych trenerów na kontynencie afrykańskim. Dwukrotnie był zdobywcą Pucharu Narodów Afryki z reprezentacją Egiptu. Jednak swoją karierę musiał dość szybko zakończyć, bo w wieku 22 lat, z powodu bardzo ciężkiej kontuzji. Postanowił działać w piłce, jako szkoleniowiec. Awansował z Egiptem do Mundialu we Włoszech w 1990 roku. Jego drużyna w końcowym rozrachunku nic na tym turnieju nie osiągnęła. Po mistrzostwach podał się do dymisji. Powrócił do tej reprezentacji, osiągając z nią Puchar Naród Afryki w 1998 roku. Ostatnim jego zespołem który prowadził była reprezentacja Jordanii. Kiedy zmarł miał 74 lata.

Piermario Morosini był wychowankiem Atalanty Bergamo. W 2010 roku został zawodnikiem Calcio Padova. Zbierał bardzo dobre recenzje na boiskach Serie B. Niestety podczas jednego ze spotkań, poczuł się słabo i padł na murawę. Natychmiastowo karetka pogotowia zabrała byłego młodzieżowego reprezentanta Włoch, natomiast nie udało się go uratować. Miał 26 lat..

To są nieliczne przykłady tych, którzy nas opuścili ze świata piłkarskiego. Dawali wszystko dla rzeczy, którą kochali- czyli futbol. Ogromna szkoda, że musieliśmy ich w tym roku pożegnać, ale takie niestety jest życie..