sobota, 27 października 2012

Najwyższa pora na zmiany

Przez dłuższy okres czasu z pełną uwagą wyczekiwaliśmy na wybory nowego prezesa PZPN. Miały one dać nam nadzieje na lepsze jutro i pełną odpowiedzialność, wśród nowych panujących. Od kilku miesięcy kandydaci zbierali swoje głosy poparcia, a także zabierali wstępne koalicje z innymi startującymi w wyborach. Głównymi faworytami do fotelu prezesa PZPN byli : Roman Kosecki i Zbigniew Boniek. Zdaniem wielu eksportów, tylko oni mogli wprowadzić zmiany, po których moglibyśmy być zadowoleni. Nie tylko ta dwójka  ubiegała się o fotel prezesa. Do walki włączyli się: Edward Potok, Zdzisław Kręcina i Stefan Antkowiak. Każdy z kandydatów wyrażał się jednoznacznie w kontekście poprawy szkolnictwa młodzieży, które znajduje się obecnie w opłakanym stanie.Kilka lat temu podobny dylemat mieli Belgowie. Fatalnie wyglądała ich reprezentacja, nie uzyskując awansów do wielkich imprez, a następców na grę w kadrze było brak. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej, gdyż poprzez poprawę szkolnictwa młodzieży, wychowali kilku znaczących postaci takich jak : Axel Witsel, Marouane Fellaini, Moussa Dembele, Vicent Kompany, Igor De Camargo, Eden Hazard, Thibaut Courtois itp. My też chcemy stworzyć takich piłkarzy, jak wspomniani wcześniej Belgowie. Ostatnia kadencja Grzegorza Laty, nie będzie przez nas dobrze zapamiętana. Wpadka z zamknięciem dachu na stadionie narodowym, afera z biletami dla znanych osobistości futbolu podczas Euro 2012.Jest to tylko dowód na to, jak Grzegorz Lato zamienił naszą piłkę w jedno wielkie pośmiewisko. Dnia 26 października miało się to wszystko zmienić. Przed zgromadzeniem media według sondaży, za zwycięzce tych wyborów określały Edwarda Potoka. Rzeczywistość inaczej zweryfikowała doniesienia prasowe i w owym plebiscycie wygrał Zbigniew Boniek. Dla wielu ludzi była to bardzo dobra wiadomość, która dała wielką nadzieje i spokój. Ale pamiętajmy że poprzednio wielki piłkarz skompromitował się na tym stanowisku. Oczywiście mowa o Grzegorzu Lacie, dla którego ta funkcja była tylko źródłem dochodu, a nie polepszenia wizerunku naszej piłki. Przed Zbigniewem Bonkiem stoi duża odpowiedzialność, bo wszyscy w niego wierzą, że będzie lepszym władcą niż jego poprzednicy. Najwyższy czas na zmiany w PZPN dlatego wszyscy obdarzamy  pełnym zaufaniem nowego prezesa, licząc z jego strony, na ulepszenie wizerunku świata piłkarskiego w Polsce.

wtorek, 23 października 2012

Kłopoty Dariusza Dudki

Po nieudanej przygodzie podczas ostatnich mistrzostw europy, gracz pochodzący z Kostrzyna nad Odrą, chciał lepiej ułożyć swoje piłkarskie życie. Jego kariera to są wzloty i upadki, ale przez poprzednie kilkanaście miesięcy, doświadczał tego drugiego. Miniony sezon dla jego Auxerre był tragiczny, gdyż zespół z Burgundii zajął ostatnie miejsce w ligowej tabeli, spadając o klasę niżej. Dudce kończył się kontrakt po zakończeniu sezonu, więc nie było jakiś większych komplikacji w rozstaniu ze swoją drużyną. Polak w tym klubie spędził cztery lata i zagrał 110 meczów w Ligue 1. W sezonie 2010/2011 grał w Champions League, w której nie udało się wyjść z grupy. Spełnił swoje jedno marzenie, ale ma on ich jeszcze więcej. Jednym z nich było granie w hiszpańskiej Primiera Division. Kiedy był na bezrobociu, mógł poważnie zastanowić się, nad wyborem swojego przyszłego pracodawcy. Przychodziły oferty dobre finansowo z Grecji, Turcji, Rosji, ale Dudka nie miał do nich pewnego przekonania. W połowie sierpnia przyszła oferta z Levante, notabene klubu który był rewelacją poprzedniego sezonu w Hiszpanii. Polak nie zastanawiał się długo, podpisał kontrakt z tym klubem, mając nadzieje na pewną grę. W swoich wywiadach niejednokrotnie zwracał uwagę na to, że miał lepsze oferty finansowo, a wybrał Levante z gorszą stawką pieniężną, ale z lepszym prestiżem. Szefowie klubu z Valencii byli bardzo zadowoleni z nowego pracownika, komplementując go na każdym kroku. Zadebiutował w meczu z Realem Valladolid, wchodząc z ławki rezerwowych. Na placu boju grał 15 minut, ostatecznie jego drużyna przegrała to spotkanie 2:0. Później ciśnienie opadło i nie było już tak różowo, jak wszyscy oczekiwali. Mecz za meczem Dudka siedział na ławce rezerwowych, albo nie był zgłoszony do kadry meczowej. Jest to olbrzymi problem dla samego zawodnika, albowiem przez zaistniałą sytuacje, ma bardzo małe szanse na powołanie do kadry. Waldemar Fornalik wyraził się jednoznacznie w kontekście powołań. Jeśli nie występujesz w swoim klubie, nie masz absolutnie żadnych szans na grę w mojej drużynie. Na pechu zawodnika Levante skorzystał Grzegorz Krychowiak, który jest powoływany w miejsce Dariusza Dudki. De facto gracz Stade Reims, rozegrał bardzo udane zawody, w ostatnich spotkaniach z RPA i Anglią. W międzyczasie wystąpił w spotkaniu Ligi Europejskiej, przeciwko zespołowi Hannoveru 96. W tym meczu zagrał przez 70 minut i po raz kolejny jego zespół przegrał. Dwa występy w przeciągu ponad dwóch miesięcy, nie satysfakcjonuje naszego zawodnika. W ostatniej potyczce Levante z Getafe, znowu nie znalazł się w protokole meczowym. Wszyscy mamy wielką nadzieje, że zawodnik znajdzie swoje miejsce w klubie i będzie notorycznie występował w drużynie z Valencii. Jeśli rozwój spraw się nie zmieni, to będziemy świadkami przegranego marzenia Dudki. Kontrakt ma podpisany tylko na rok, więc w przypadku swojej klęski szybko może się odbudować, zmieniając barwy klubowe. Kluczowe będą kolejne miesiące, w których będzie musiał pokazać swoją wartość, jeśli chce coś ugrać w Primiera Division.

niedziela, 21 października 2012

Rezerwowi przesądzają mecz

Od dłuższego czasu czekaliśmy na wielki piłkarski pojedynek we Włoszech. Juventus Turyn podejmował na własnym stadionie, nieobliczalną drużynę Napoli. Był to mecz zespołów, które w swoich planach mają zdobycie Scudetto. Obie ekipy miały po tyle samo punktów i były na czele ligowej tabeli. Wszyscy kibice którzy pojawili się na stadionie, byli bardzo podekscytowani tym spotkaniem. Początek tego meczu należał dla zespołu gospodarzy. Sebastian Giovinco próbował efektownym strzałem z dystansu pokonać Morgana De Sanctisa, ale ten stanął na wysokości zadania. Bianconeri wysoko wychodzili do piłki, zamykając na własnej połowie gości z Neapolu. Wywalczali więcej stałych fragmentów, szukając w ten sposób pierwszej bramki. Jak na taki mecz przystało, byliśmy świadkami agresywnego widowiska. Piłkarze nie ustępowali w swoich poczynaniach, za wszelką cenę chcieli uprzykrzyć życie swojemu przeciwnikowi. Najbardziej poniewierany w zespole Juventusu był Giorgio Chiellini, co było olbrzymim zaskoczeniem, bo tego zawodnika trudno jest powalić na boisku. W tym meczu było widać wielką piłkarską rywalizację, dlatego przyjemnie się ten mecz oglądało. Na boisku nie było płaczków, tylko dwudziestu dwóch  walecznych gladiatorów. Juventus ciągle atakował, ale nie mógł znaleźć sposobu na pokonanie bramki Napoli. Goście otrząsnęli się i ruszyli z pełnym impetem, na bramkę Mario Storariego. Najbliżej pokonania bramkarza Juventusu był Edinson Cavani, który uderzył w spojenie bramki gospodarzy. Było widać że, nie boi się brać ciężaru gry na swoje barki. Pierwsza połowa zakończyła się rezultatem 0;0 i mieliśmy nadzieje, na lepszą drugą część spotkania. Obie ekipy wyszły z wielkim nastawieniem, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoje korzyść. Jedni jak i drudzy grali ostrożnie, tak aby nie popełniać błędów w grze defensywnej. Akcje ofensywne Napoli opierały się na trzech zawodnikach, czyli na magicznym trio Hamsik, Cavani, Pandev. Głownie to oni sprawiali najwięcej problemów defensorom Juventusu. Gospodarze nie chcieli jednak, aby tak zakończył się ten mecz, dlatego nastąpiły rotacje w składzie. W miejsce grającego poniżej oczekiwań Fabio Quagliarelli, pojawił się Alessandro Matri. Ta roszada przyniosła świeżość w ataku i Sebastian Giovinco mógł czuć prawdziwe wsparcie w ataku. Widać było że Juventus jest lepszy w konstruowaniu kontraktów, a Napoli skutecznie się broni.W zespole z Turynu zobaczyliśmy dwóch nowych zawodników na placu boju. Arturo Vidal i Kwadwo Asamoah opuścili boisko, a w ich miejsce pojawili się Martin Caceres i Paul Pogba. Te zmiany zadziałały bardzo szybko, o czym przekonała się defensywa Napoli. W przeciągu dwóch minut, Juventus znokautował zespół gości. Rezerwowi przyczynili się do zdobycia dwóch, jakże ważnych bramek. Najpierw gola zdobył Urugwajczyk Martin Caceres, a dwie minuty później Paul Pogba. Cały stadion w Turynie szalał z radości, świętując wspaniały moment tego klasyku. Jeszcze trener drużyny z Neapolu przeprowadził dwie zmiany, natomiast były wykonane zbyt późno i nie przyczyniły się do zmiany obrazu gry. Napoli grało dobrze przez 80 minut, ale to w futbolu nie wystarcza, bo gra się zawsze do końca. Jest to solidna lekcja dla zespołu przyjezdnych, po której muszą wyciągnąć wnioski. Zasłużone zwycięstwo Juventusu, które być może przyczyni się do zdobycia Scudetto.

sobota, 20 października 2012

Ważne trzy punkty Lecha

Wczoraj o godzinie 20:45 odbył się mecz Zagłębia Lubin z Lechem Poznań, w ramach 8 kolejki T-Mobile Ekstraklasy. Dla obu drużyn trzy punkty były bardzo potrzebne, gdyż jedni chcieli się wykaraskać z dolnych rejonów tabeli, a drudzy powalczyć o fotel lidera. W zespole Lecha Poznań nie mogło zagrać dwóch zawodników, obrońca Luis Henriquez i pomocnik Mateusz Możdżeń. W Zagłębiu bez żadnych poważniejszych rotacji w składzie. Gospodarze mieli od początku tego meczu grać z kontrataku, ale piłkarze Lecha szybko wybili ich z rytmu. Lechici wyszli pressingiem w kierunku piłki, co spowodowało pełną obawę u defensorów Lubinian. W 5 minucie tego meczu pomocnik Lecha Rafał Murawski, chciał zagrać piłkę za plecy obrońców do Szymona Drewniaka. Wydawało się że ta akcja spaliła na panewce, kiedy piłkę wybijał Adam Banaś, ale trafiła pod nogi Vojo Ubiparipa, a ten pokonał bramkarza gospodarzy Michała Gliwę. Zagłębie było zakłopotane, nie mogło przeprowadzić, nawet jednej składnej akcji. W tym meczu można było zauważyć, jak boczni obrońcy Lubinian włączali się w akcje ofensywne. Byli oni bardzo nieustępliwi, co doświadczył obrońca Lecha Hubert Wołąkiewicz. Pavel Vidanov był tym zawodnikiem, który w brutalny sposób potraktował gracza z Poznania. Wszystko dobrze się skończyło, ale gdyby odniósł jakieś poważniejsze obrażenia, to byłoby drugie spotkanie wyjazdowe z rzędu, po którym zszedłby z boiska przed upływem regulaminowych 90 minut. Kolejorz nadal atakował, szukając drugiej bramki. Bliski pokonania bramkarza Zagłębia był Hubert Wołąkiewicz, ale Michał Gliwa wyciągnął się jak struna i uratował swój zespół, przed stratą kolejnej bramki. Zagłębie grało mało konsekwentnie w destrukcji, ale także brakowało płynności w akcjach ofensywnych. Kolejną dobrą sytuacje dla swojego zespołu zmarnował Szymon Drewniak. Kolejorz mógł objąć dwubramkowe prowadzenie i wtedy miałby pełną kontrolę nad meczem. Trener Pavel Hapal chciał zmienić coś w swoim zespole, wiedząc że w linii ataku brakuje świeżości. Już w 32 minucie plac gry opuścił Adrian Rakowski, a w jego miejsce pojawił się Arkadiusz Woźniak. Ta zmiana to był strzał w dziesiątkę, bo natychmiast po swoim wejściu stwarzał więcej zagrożeń pod bramką rywala. O wiele więcej pracy czekało bramkarza Lecha Jasmina Buricia. Pierwsza połowa skończyła się skromnym prowadzeniem gości. Na drugą część spotkania obie drużyny wyszły z innymi założeniami taktycznymi. Zagłębie od pierwszych minut starało się bardziej utrzymywać przy piłce w środku pola. Przede wszystkim wyprowadzali akcję skrzydłami, po których bramkarz Lecha, miał znacznie więcej pracy. Gospodarze mięli więcej stałych fragmentów gry,  chcąc zdobyć przynajmniej jedną bramkę. Szkoleniowiec gospodarzy przeprowadził kolejną zmianę. David Abwo pojawił się na boisku, a  opuścił je Maciej Małkowski. Nigeryjczyk jest bardzo szybkim zawodnikiem i potrafi solidnie zagrozić rywalom. Zagłębie atakowało z pełnym impetem, ale Jasmin Buric potrafił zażegnać zagrożenie. W 72 minucie obrońca Lecha Kebba Ceesay, otrzymał drugą żółtą kartkę i opuścił plac gry. Zagłębie miało o wiele łatwiej grając w przewadze, aczkolwiek goście nie chcieli tanio sprzedać skóry. W ostatecznym rozrachunku podopiecznym Pavla Hapala, nie udało się zdobyć punktów w tym spotkaniu. Po tym zwycięstwie Lech Poznań wskoczył na pozycję lidera i czeka na rozwój sytuacji w innych meczach.

środa, 17 października 2012

Zadowalający remis z Anglią

Po perypetiach związanych z zamknięciem dachu na stadionie narodowym, spotkanie zostało przełożone na dzień dzisiejszy. Z niecierpliwością czekaliśmy na mecz, który miał być prawdziwym odzwierciedleniem kadry Waldemara Fornalika. Tym razem na zamkniętym obiekcie zmierzyły się obie reprezentacje. Angielska prasa rozpisywała się na temat wczorajszego zajścia, sugerując sabotaż z naszej strony i opisali całe zamieszanie, jednym wielkim cyrkiem. Na to spotkanie trener Waldemar Fornalik, postawił na swoich najbardziej zaufanych zawodników. W zespole Anglii, nie było większych niespodzianek, jeśli chodzi o wystawianie składu. O godzinie 17:00 rozpoczęło się, wielkie widowisko na które wszyscy czekaliśmy. Mieliśmy nadzieje, że Polacy wywalczą, choć jeden punkt. Przy śpiewaniu hymnu, mogliśmy dostrzec jak  zależy naszym piłkarzom. Przede wszystkim nasz kapitan Marcin Wasilewski, zaśpiewał nasz hymn z pełną werwą i zmotywował naszych piłkarzy, do solidnego wysiłku w tym spotkaniu. Początek tego spotkania był bardzo udany. Przycisnęliśmy naszych rywali, zmuszając ich do błędów. Anglicy nie mogli spokojnie rozgrywać piłki w środkowej strefie boiska. Szkoleniowiec naszej reprezentacji, liczył na konsekwentną postawę naszych obrońców. Staraliśmy się wyprowadzać szybkie kontrataki skrzydłami, zagrywając piłki do Roberta Lewandowskiego. Dla naszego napastnika było to szczególne spotkanie, gdyż ma nie wyrównane porachunki z bramkarzem Joe Hartem. Bardzo kreatywny w tym spotkaniu był Kamil Grosicki, był niezmiernie szybki i defensorzy reprezentacji Anglii, mieli problem z jego zatrzymaniem. Trener Roy Hodgson nie wierzył, że jego zawodnicy, mogą tak słabo grać w środku pola. W głupi sposób tracili piłkę, co powodowało zagrożenie pod ich bramką. Nasze kontrataki nie przynosiły znaczącego rezultatu i przez to Anglicy, wywalczali więcej stałych fragmentów gry. W ten sposób w naszym zespole robiło się bardzo nerwowo. W 31 minucie, po dobrze wykonanym rzucie rożnym przez Stevena Gerrarda, piłkę do bramki skierował Wayne Rooney. W tej akcji Łukaszowi Piszczkowi, nie udało się dobrze pokryć napastnika reprezentacji Anglii. Był to dla nas bardzo poważny cios, po którym musieliśmy się jakoś podnieść. Kolejne ataki naszej drużyny, nie przyniosły bramki wyrównującej. Po pierwszej części tego spotkania było 1;0 dla naszych rywali. Trener Fornalik w przerwie musiał, dosadnie przemówić do głów naszych piłkarzy, by nie popełniali błędów w destrukcji. Z wielkim nastawieniem na drugą osłonę tego meczu, wyszli reprezentanci Polski. Obie drużyny bez zmian, rozpoczęły tą drugą połowę. Wyszliśmy wysokim pressingiem, pokazując naszemu rywalowi, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Kamil Grosicki napędzał akcje na skrzydle, uciekając obrońcom Anglii. Wszyscy wymagaliśmy od Ludovica Obraniaka, aby bardziej brał ciężar gry na siebie, starając się zagrozić bramce Joe Harta. Pomocnik Reprezentacji Polski, starał się zaskoczyć naszych rywali strzałami z dystansu, ale nie udało się pokonać bramkarza reprezentacji Anglii. Kilkukrotnie Glen Johnson, zapobiegał naszym atakom, ratując skórę swojej drużynie. Polska reprezentacja miała o wiele więcej stałych fragmentów gry, co niepokoiło to szkoleniowca naszych rywali. W 70 minucie, po kapitalnie wykonanym rzucie rożnym przez Ludovica Obraniaka, Kamil Glik wpakował piłkę do siatki. Był to bardzo ważny moment dla tego zawodnika, pokazując trenerowi Fornalikowi, że warto na niego stawiać w defensywie, u boku Marcina Wasilewskiego. Polska nie przestawała w swoich atakach, nie cofnęła się do obrony, tylko za wszelką cenę chciała zgarnąć pełną pulę. To była różnica pomiędzy Waldemarem Fornalikiem, a Franciszkiem Smudą. Smuda pewnie kazałby się cofnąć do linii obrony, wybijając na oślep piłkę. Waldemar Fornalik nie tolerował takiego stylu gry, co było widać w tym spotkaniu. Trzeba naprawdę pochwalić Grzegorza Krychowiaka za grę w tym meczu. Udowadnia tym że może być znaczącym zawodnikiem w reprezentacji Polski. Przez wielu porównywany do Piotra Świerczewskiego, który miał bardzo udaną karierę na boiskach we Francji. Publiczność tworzyła wspaniałą atmosferę, napędzając naszych piłkarzy, do kolejnej kontry. Próbowaliśmy za wszelką cenę strzelić drugą bramkę, lecz kolejny raz na wysokości zadania stanął Joe Hart. Ostatecznie Polska zremisowała z Anglią 1:1, co może cieszyć zawodników. Zagrali konsekwentnie, w sposób dyscyplinowany, walcząc do końca o ten jeden punkt. Był to bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu, który mogliśmy nawet wygrać. Ale ten remis musimy szanować i mamy taką nadzieje, że ten jedyny punkt jaki wywalczyliśmy w tym spotkaniu, przyczyni się do awansu na mistrzostwa świata, które zostaną rozgrywane w Brazylii w 2014 roku.

wtorek, 16 października 2012

Czterdzieści lat minęło

Dzisiaj swoje czterdzieste urodziny obchodzi, były reprezentant Polski Tomasz Hajto. Był to świetny zawodnik, który bardzo wiele znaczył dla naszej reprezentacji. Słynął z dużej liczby popełnionych fauli, dalekich wyrzutów z autu i groźnych strzałów z dystansu.Urodził się on 16 października 1972 roku w Makowie Podhalańskim. Jego największym dziecięcym marzeniem było, granie na wielkiej, piłkarskiej imprezie w koszulce z białym orłem. Pochodził z krnąbrnej a także ubogiej rodziny, w której zawsze walczyło się do samego końca. Nigdy nie odpuszczał, za każdym razem  dawał z siebie absolutnie wszystko, by później osiągnąć to, co zamierzał. Swoją piłkarską karierę zaczynał w  juniorach MKS Halniak Maków Podhalański, a później występował w juniorach Górala Żywiec. Pierwszy swój zawodowy kontrakt, podpisał z Hutnikiem Kraków. W tej drużynie Hajto miał szanse na grę w najwyższej klasie rozgrywkowej i mógł małymi kroczkami, realizować swoje marzenia. Początkowo miał trudności, aby przebić się do pierwszego składu, dlatego też w pierwszy sezonie wystąpił tylko raz, a w drugim sezonie zagrał w czterech meczach. Trzeci sezon był dla niego przełomowy, gdyż stał się ważnym elementem w zespole Hutnika. Latem 1993 roku przeniósł się do Górnika Zabrze, z którym mógł wtedy walczyć o najwyższe cele. W tym klubie się czuł dość pewnie, dyrygując grą w linii defensywnej. Dla swojego nowego klubu, w pierwszym sezonie gry, zdobył 2 bramki w 21 meczach. Kolejnymi sezonami Hajto udowadniał, że jest świetnym obrońcą który  w najbliższej przyszłości może zrobić, wielką piłkarską karierę. Dnia 27 sierpnia 1996 roku, udało mu się zadebiutować w reprezentacji Polski, przeciwko niżej notowanemu Cyprowi. Sezon 1996/97 był bardzo wykwintny dla samego zawodnika, zdobył 4 bramki w 29 ligowych meczach, co zaowocowało transferem do  MSV Duisburg. W tamtym klubie Tomasz Hajto, nie miał żadnych problemów, aby się zaaklimatyzować w nowej drużynie. Ekipa z Duisburga w ostatecznym rozrachunku, zajęła 8 miejsce. W tamtym sezonie reprezentant Polski zagrał w 25 meczach zdobywając 3 bramki. W kolejnych rozgrywkach Bundesligi, zespół w którym grał Hajto, także zajęła 8 miejsce. Później MSV Duisburg przeżywał bardzo trudne chwile. W sezonie 1999/2000 zajęli ostatnie miejsce w ligowej tabeli, co przyczyniło się do spadku owej drużyny. Tomasz Hajto był chwilowo bez pracy, ale mógł za to przebierać w ofertach. Interesowały się nim takie kluby jak Hertha Berlin, 1FC Kaiserslautern, a także Schalke 04 Gelsenkirchen. Ostatecznie przeniósł się do Schalke. W tamtej drużynie grał inny polak Tomasz Wałdoch, który był przyjacielem Hajty z reprezentacji. Polak z tą drużyną mógł walczyć o pozycje w górnej części tabeli. Momentalnie wskoczył do pierwszego składu, tworząc bardzo zgraną parę stoperów, wraz z Tomaszem Wałdochem. Drużyna Schalke zajęła 2 miejsce, ulegając tylko Bayernowi. Trenerem tamtej ekipy był Hubb Stevens, który bardzo lubił obu naszych reprezentantów. Dla każdego piłkarza jest niezwykłym przeżyciem, zagrać w Champions League, w których Hajto zagrał w sezonie 2001/2002. Jednak ekipa z Bundesligi, uległa w grupie takim zespołom jak : Arsenal Londyn, Panathinaikos Ateny i Real Mallorca. W maju 2002 trener reprezentacji Polski Jerzy Engel, powołał Tomasza Hajtę, na mistrzostwa świata rozgrywane w Korei i Japonii. Polska reprezentacja była noszona na rękach, po fantastycznych eliminacjach, po których zakwalifikowaliśmy się, jako pierwsi w europie. Był to powrót na wielkie piłkarskie salony, po szesnastu latach przerwy. Hajto jednak w tamtym turnieju spisał się dość miernie. W miarę dobry występ przeciwko Korei, natomiast występ z reprezentacją Portugalii nie może zaliczać do udanych. W tamtym spotkaniu był odpowiedzialny za krycie napastnika Pedro Paulete, który w tamtym spotkaniu zdobył 3 bramki. W ostatnim meczu trener Jerzy Engel, zdecydował posadzić Hajtę na ławce rezerwowych. Polska wygrała tamto spotkanie 3:1, jednak musiała się pożegnać z tymi mistrzostwami. W późniejszym okresie czasu zawodnik naszej kadry, był oskarżony o przemycanie papierosów na terenie Niemiec. Skończyło się tylko na karze grzywny, lecz zawodnik ucierpiał moralnie, gdyż większość ludzi wypomina mu tę aferę do dnia dzisiejszego. W 2004 roku nie wiodło mu się w zespole z Gelsenkirchen i postawił przenieść się do 1 FC Nurnberg. Polak przenosząc się do tego klubu, liczył na większą liczbę występów w Bundeslidze. Początkowo tak było, Hajto wywalczył sobie pewną pozycję w obronie, natomiast w dalszej fazie pobytu, nastąpiły problemy w dogadaniu się z trenerem Wolfgangiem Wolfem. Głównym powodem tego konfliktu, była przesadzona krytyka reprezentanta Polski, wobec szkoleniowca swojej drużyny. Hajto postanowił zmienić kraj, przenosząc się do Anglii. W zespole Southampton występował regularnie, lecz grał tylko wtedy kiedy szkoleniowcem był Harry Redknapp.Po zmianie trenera nie było już tak różowo. Szybko przygoda w tej ekipie dobiegła końca i gracz postanowił przenieść się do Derby Country. Niewielka liczba występów, nie zadowalała zawodnika i tym sam powrócił do kraju. W lipcu 2006 podpisał kontrakt z ŁKS Łódź.. Był pewnym punktem ekipy, a także przykładem do naśladowania, przez młodszych zawodników. Po sezonie przeniósł się do Górnika Zabrze dla którego występował przez 2 lata, po czym powrócił znowu do Łodzi. W 2009 roku  ŁKS, nie otrzymał licencji, na grę w ekstraklasie i spadł o klasę niżej. Tomasz Hajto udzielał się ambitnie w tej sprawie, ale nie osiągnął znaczącego porozumienia. Ostatni swój sezon w piłkarskiej karierze rozegrał na zapleczu ekstraklasy. Hajto miał także kilka epizodów w telewizji. Był stałym ekspertem podczas Euro 2008,  spotkań piłkarskiej Champions League w Polsacie, a także meczów Bundesligi na antenie Eurosportu. Na początku 2012 roku został trenerem Jagiellonii Białystok, której trenerem jest do dnia dzisiejszego. Jego praca wisi na włosku, ponieważ do tej pory nie sprostał wyzwaniu, postawionemu przez prezesa Jagiellonii. Jeśli zespół z Białegostoku nie wygra najbliższego spotkania z Wisłą Kraków, będzie to oznaczało dymisję Tomasza Hajty. Podsumowując jego piłkarską przygodę, można twierdzić że była ona bardzo udana, natomiast miała kilka dobrych i złych momentów. Zagrał 62 mecze w reprezentacji, zdobywając 6 bramek. Uczestniczył w mistrzostwach świata, co zawsze było jego marzeniem. Teraz realizuję się jak trener i ma on nadzieje, że będzie miał taką udaną przygodę jak w karierze zawodniczej.

poniedziałek, 15 października 2012

Zwycięstwo nad reprezentacją RPA

W piątek o godzinie 20:45 odbyło się spotkanie pomiędzy Polską a RPA. Była to próba generalna przed spotkaniem z Anglią, które odbędzie się we wtorek. W tym spotkaniu trener Waldemar Fornalik mógł przetestować ustawienie i zobaczyć kto w jakiej jest formie, przed arcyważnym meczem. Przy ustalaniu pierwszego składu nie mógł brać pod uwagę Eugena Polanskiego, gdyż z powodu osobistych, musiał opuścić zgrupowanie. Naszą reprezentacje przyszedł wspierać Jakub Błaszczykowski, który nabawił się kontuzji podczas meczu Bundesligi. Zespół RPA był gospodarzem mistrzostw świata przed czterema laty. Podobnie jak my, ekipa " Bafana Bafana" zawiodła na wielkiej imprezie organizowanej przez siebie. Z tamtej drużyny zostało ośmiu  zawodników. Bramkarz Itumeleng Khune, Siphiwe Tshabalala, Bernard Parker, Siyabonga Sangweni, Kagisho Dikgacoi, Bongani Khumalo, Teko Modise, a także Reneilwe LetsholyanePodopieczni Waldemara Fornalik starali się już od początku tego spotkania, pokazać graczom z afryki, kto jest lepszy. Po dobrym dośrodkowaniu Grzegorza Krychowiaka, doskonałej okazji nie wykorzystał Adrian Mierzejewski. Ale to jednak nie był koniec, marnowania dogodnych sytuacji. Artur Sobiech chciał się poczuć jak Hernan Crespo i głupią zabawą, nie wpakował piłki do bramki strzeżonej przez Khune. Defensywa RPA  popełniania proste błędy, co mógł wykorzystać Arkadiusz Piech, ale jak tego mógł nie trafić, wie tylko on sam. W zespole gości najbardziej groźny był  Siphiwe Tshabalala, napędzał akcję ze skrzydła, powodując obawę wśród naszych obrońców. Pierwsza połowa skończyła się bezbramkowym remisem. W drugiej części tego spotkania, nastąpiły dwie zmiany w zespole. Na placu gry zobaczyliśmy Kamila Grosickiego i Waldemara Sobotę, natomiast boisko opuścili Arkadiusz Piech i Paweł Wszołek. Głównym naszym w tej drugiej połowie, było wykorzystywanie dogodnych sytuacji, jakich nie potrafiliśmy zamienić na bramkę w pierwszej odsłonie meczu. Przede wszystkim trener Fornalik, szukał świeżości w linii ataku, aby te akcje były płynne i dobrze skonstruowane. W drugiej osłonie tego spotkania byliśmy świadkami bardzo groźnego zdarzenia, które zobaczyliśmy w polu karnym. Artur Sobiech zderzył się z bramkarzem rywala Itumelengiem Khune. Po tamtym zdarzeniu Artur Sobiech opuścił boisko, a na murawie zobaczyliśmy Marcina Komorowskiego. Nominalnie występuje w obronie, ale w tym spotkaniu przez kwadrans tego meczu, grał na pozycji lewego obrońcy. Wszyscy myśleliśmy że będzie to bezbramkowe spotkanie, ale jednak zdołaliśmy się przełamać. Po dobrym podaniu ze skrzydła od Kamila Grosickiego, doskonałą sytuacje wykorzystał Marcin Komorowski i w tamtym momencie objęliśmy prowadzenie. W doliczonym czasie gry, nasi rywale oddali strzał na bramkę, ale jednak piłka w ostatecznym rozrachunku, nie wpadła do bramki. Polska wygrała 1;0 z reprezentacją RPA i jest bardzo dobrze psychicznie, przygotowana do bardzo istotnego meczu z Anglią. Wszyscy mamy taką nadzieje, że spotkanie z Anglią, będzie meczem pełnym pasji, walki i pięknego futbolu w naszym wykonaniu.

środa, 10 października 2012

Remis na Camp Nou


W niedziele o godzinie 19:50 rozpoczął się wielki piłkarski hit na który od dawna czekaliśmy. Na własnym stadionie FC Barcelona podejmowała Real Madryt. Do tej pory zespół z Katalonii ani razu nie przegrał w ligowym meczu. Królewscy musieli wygrać, jeśli chcieli zmniejszyć 8 punktową przewagę. Bez żadnych większych niespodzianek obie drużyny wyszły na to spotkanie. Wszyscy byliśmy ciekawi, ustawieniem środka obrony w ekipie Barcelony. Trener Tito Vilanova wystawił w środku obrony Sergio Busquetsa i Javiera Mascherano, co nie budziło żadnego zaskoczenia. Jose Mourinho zastanawiał się na kogo postawić w linii ataku i ostatecznie  zdecydował się na Karima Benzeme. Arbitrem tego spotkania był pan Carlos Delgado Ferreiro, który po raz pierwszy w swojej karierze  poprowadził Grand Derbi. Początek tego spotkania należał niewątpliwie do Realu. Królewscy starali się od pierwszych minut tego spotkania zaskoczyć swojego rywala, jednak Barcelona nie chciała dać za wygraną skutecznie odpierając ataki swojego rywala. Karim Benzema stanął przed doskonałą szansą lecz w głupi sposób skiksował. Duma Katalonii starała się uderzać na bramkę rywala z okolic 16stego metra, najbliżej pokonania Ikera Casillasa z tej odległości był Andres Iniesta. W 23 minucie po podaniu od Karima Benzemy, Portugalczyk Cristiano Ronaldo pokonał bramkę strzeżoną przez Victora Valdesa i w tamtym momencie Real objął prowadzenie. Po tej bramce drużyna "Los Blancos" cofnęła się pod swoją bramkę co zemściło się kilka minut później. Szkolny błąd popełnił Pepe i bez żadnych  problemów piłka powędrowała do siatki po strzale Leo Messiego. Obie drużyny próbowały iść za ciosem, ale wynik do przerwy nie uległ zmianie. Po przerwie obie ekipy chciały przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Królewscy rozpoczęli drugą połowę dość uważnie, starając się nie popełnić absolutnie żadnego błędu w destrukcji. Gospodarze jednak często starali się wywalczać stałe fragmenty gry blisko bramki Realu, z których mogli zdobyć bramkę. W 61 minucie Leo Messi bajecznym strzałem z rzutu wolnego, pokonał Casillasa i w ten oto sposób, drużyna z Barcelony objęła prowadzenie. Ronaldo i spółka nie chcieli, aby tak zakończyło się to spotkanie i za wszelką cenę chcieli pokonać bramkarza FC Barcelony. Radość ze zdobytej bramki trwała zaledwie 5 minut, ponieważ Cristiano Ronaldo po raz drugi w tym spotkaniu, przechytrzył defensorów gospodarzy i Real doprowadził do wyrównania. Real szukał kolejnych sytuacji by ostatecznie pokonać Barcelonę, natomiast ataki były dość nieskutecznie i nie przyczyniły się do poważnego zagrożenia bramki Victora Valdesa. W jednym ze starć CR7 uszkodził sobie bark, ale z zaciśniętymi zębami walczył do końca. W końcówce Barcelona mogła ostatecznie wygrać to spotkanie, ale Martin Montoya trafił w poprzeczkę a także Pedro nie wykorzystał dogodnej sytuacji. Reasumując te Grand Derbi można powiedzieć że wynik zakończył się zasłużonym remisem, a przede wszystkim nie zabrakło emocji i bramek. Z wielkim zapałem czekamy na kolejne derby i mamy taką nadzieje że będą tak ciekawe jak te które zobaczyliśmy w 7 kolejce tego sezonu.

sobota, 6 października 2012

Koniec wielkiej przygody

Jeden z największych osobistości w futbolu Michael Ballack, ogłosił zakończenie swojej piłkarskiej kariery. Był on bardzo znaczącą postacią w kadrze Niemiec. Swoją piłkarską przygodę zaczął w wieku 7 lat, jako mały chłopiec. Marzył wtedy o wielkiej karierze, i za wszelką cenę chciał to zrealizować. By to się spełniło, w wieku 7 lat zaczął grać w piłkę. Swój pierwszy profesjonalny kontakt, podpisał z Chemitzer FC w 1995 roku. Ten zespól występował na zapleczu Bundesligi, i pomalutku zamierzał wskoczyć do najwyższej klasy piłkarskiej w Niemczech. Dwa lata później przeniósł się do 1. FC Kaiserslautern, mając nadzieje na dobre występy w ekstraklasie. W sezonie 1997/1998 zdobył tytuł mistrza Niemiec, a rozpoczynali Bundesligę jako beniaminek. W tamtym okresie Ballack występował w młodzieżowej reprezentacji Niemiec U-21. W 1999 zadebiutował w dorosłej reprezentacji i chciał z nią osiągać wiele sukcesów. W tym roku zmienił swoje barwy klubowe, odszedł z 1.FC Kaiserslautern do Bayeru Leverkusen. Pierwszy sezon w Leverkusen był bardzo udany dla Niemca, jego drużyna zajęła 2 miejsce, ulegając Bayernowi Monachium. Po tamtym sezonie Michael Ballack zagrał na wielkim turnieju, w jego przypadku były to pierwsze, tak poważne rozgrywki. Na tym turnieju podopieczni trenera Ericha Ribbecka, zawiedli na tej imprezie, nie osiągając nawet wyjścia z grupy. Ballack w tym turnieju wystąpił w 2 spotkaniach i zagrał 64 minuty. Duży przełom na jego karierę miał rok 2002. Z Bayerem Leverkusen dotarł do finału ligi mistrzów, w którym przegrali z Realem Madryt. Od nowych rozgrywek Michael Ballack, występował już w Bayernie Monachium. W maju Rudi Völler powołał go na finały piłkarskich mistrzostw świata, rozgrywanych w Korei i Japonii. Media przed tym mundialem, określały tą reprezentacje jako słabą, która nie osiągnie nic w tym mistrzostwach. Stało się inaczej reprezentacja naszych zachodnich sąsiadów dotarła do finału, uznając wyższości Brazylii. Sam zawodnik nie mógł wystąpić w finale, z powodu absencji za żółte kartki. Ale cały turniej można uznawać za udany, gdyż zdobył 3 bramki w tej imprezie. W debiutanckim sezonie wraz z Bayernem sięgnął po tytuł mistrzowski. Kolejny sezon nie był już taki udany, gdyż klub z Bawarii musiał uznać wyższość zespołowi z Bremy. Na Ballacka czekała kolejna wielka impreza Euro 2004. Okazało się że to była tylko powtórka z rozrywki, jaką doświadczył w poprzednich Euro 2000. Zawodnik wystąpił we wszystkich trzech meczach, a w spotkaniu  z Czechami zdobył bramkę. Następne dwa lata w Bayernie to pasmo sukcesów Niemca. Zdobył dwa razy Bundesligę, co zaowocowało transferem do Anglii. W maju 2006 podpisał kontrakt z Chelsea Londyn. Miesiąc później dla samego zawodnika, czekał turniej życia. Mistrzostwa świata odbywały się w Niemczech, dlatego sam zawodnik nie myślał o niczym innym tylko o końcowym triumfie. Ostatecznie reprezentacja Niemiec, zajęła 3 miejsce i zdobyła brązowy medal.  W zespole z Londynu grał przez 4 lata, ale tylko raz wygrał Premier League. W 2008 roku dotarł do finału Champions League, natomiast zespół z Londynu uległ Manchesterowi United. Podobny scenariusz był na Euro 2008. Ballack po raz kolejny poczuł gorycz porażki w finale wielkiej imprezy. Hiszpania po bramce Fernando Torresa pokonała Niemcy  1:0. W 2010 roku Ballack nie znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata rozgrywane w RPA. Niejednokrotnie  zawodnik krytykował w mediach szkoleniowca oraz dyrektora kadry. W Lipcu 2010 podpisał kontrakt z Bayerem Leverkusen. Niemiec zawodził na całej linii i nie spełniał oczekiwań, możnowładców  Bayeru. W całej swojej karierze, zaliczył 98 występów dla Reprezentacji Niemiec, zdobywając aż  42 bramki. Nigdy nie zdobył tytułu z reprezentacją w wielkich turniejach, ale pomógł poprowadzić ich do finału. Jest to wybitna postać ostatnich lat, która dla swojej reprezentacji zrobiła wszystko. Jesteśmy ciekawi co zamierza robić Michael Ballack, ale bez wątpienia poradzi sobie w tym co robi.

piątek, 5 października 2012

Zasłużone zwycięstwo Legii

W dzisiejszym hicie 7 kolejki Ekstraklasy, Legia na własnym stadionie podejmowała Wisłę Kraków. W drużynie gości na początku tego tygodnia, nastąpiła zmiana szkoleniowca. Do dymisji podał się Michał Probierz, natomiast zastąpił go Tomasz Kulawik. Jego głównym celem jest doprowadzenie Wisły Kraków do czołówki tabeli. Od początku tego spotkania na ławce rezerwowych, zasiadł Michał Żewłakow. Była to zaskakująca decyzja trenera Urbana, ale on niejednokrotnie potrafił nas zaskoczyć. Wisła Kraków rozpoczęła to spotkanie bez żadnych niespodzianek. W pierwszych minutach tego spotkania, zespół gości starał się podejść rywala wysokim pressingiem. Wiślacy opanowali obręb pola karnego, w którym zmuszali gospodarzy do większej pracy w destrukcji. Legia starała się wyprowadzać solidne kontrataki, ale nie przyniosły pożądanego rezultatu. W 13 minucie po perfekcyjnie wykonanym rzucie wolnym, piłkę do siatki wpakował Łukasz Garguła i Wisła objęła prowadzenie. Tylko przez chwilę cieszyli się z tego prowadzenia goście, bowiem Jakubowi Koseckiemu udało się pokonać bramkarza Wisły. Podopieczni Tomasza Kulawika chcieli ponownie przejąc stery w tym spotkaniu, lecz gracze Legii dobrze przejmowali piłkę w obrębie środka boiska. Legią nie dawała za wygraną i w 26 minucie Jakub Kosecki ponownie wpisał się na listę strzelców. Warszawiacy dostali mocny cios na początku tego spotkania, ale pokazali że z "Białą Gwiazdą" można grać swoim stylem. W tym spotkaniu mogliśmy zauważyć, wzajemną asekurację skrzydłowych pomocników Legii, względem bocznych obrońców. Na drugą część spotkania oba zespoły, wyszły z odmiennym nastawieniem. Legia chciała przynajmniej utrzymać to prowadzenie, z kolei Wisła marzyła o remisie.Gospodarze starali się grać mądrze od tych pierwszych minut, tak aby nie powtórzyła się sytuacja z początku pierwszej połowy. Wisła próbowała poszukać, solidnego sposobu na pokonanie swojego rywala, ale Dusan Kuciak był niepokonany. W 59 minucie z powodu kontuzji plac gry opuścił Jakub Rzezniczak, natomiast na placu gry pojawił się Słoweniec Marko Suler. Wisła była wybita z uderzenia, nie znała sposobu na pokonanie bramkarza gospodarzy. Dobra konsekwencja w obronie, przyczyniła się do ciągłego odpierania ataku Wisły. Mirosłav Radovic w tym meczu, krążył jak elektron koło pola karnego, aczkolwiek gracz Legii ani razu, nie zagroził poważnie Wiśle. W końcowych minutach tego spotkania, kapitalną interwencją popisał się Sergiei Pareiko. Tą paradą Estończyk, pokazał wszystkim że potrafi, świetnie wybronić strzał i jego interwencja w meczu z Piastem, idzie w zapomnienie. W hicie tej kolejki, nie zabrakło bramek, emocji i pełnego zaangażowania zawodników. Legia dobrze rozegrała ten mecz taktycznie i zasłużenie wygrała to spotkanie. Trener Kulawik rozpoczął swoją prace w Krakowie od porażki i Wisła powoli będzie musiała zapomnieć o czołówce tabeli.

poniedziałek, 1 października 2012

Lechia lepsza od Lecha

Wczoraj w Gdańsku na PGE Arenie odbył się mecz pomiędzy Lechią Gdańsk a Lechem Poznań. Goście jeszcze w tym sezonie nie przegrali i zwycięstwem mogli wskoczyć na pozycje lidera. Zespół z Gdańska chciał udowodnić wszystkim, że potrafi pokonać mocny zespół u siebie. Podopieczni Bogusława Kaczmarka wyszli bez żadnych niespodzianek, natomiast w zespole Lecha zabrakło Gergo Lovrencsicsa. W tym meczu nie zbrakło jednak kilku podtekstów, związanymi z przeszłością w obydwu klubach. Łukasz Trałka i Hubert Wołąkiewicz grali niegdyś w Gdańsku, a Mateusz Machaj był graczem Lecha, jednakże nie umiał przebić się do pierwszego składu. Początek tego spotkania to była ostrożna gra każdej z drużyn. Kolejorz od pierwszych minut tego meczu, starał utrzymać piłkę w środku pola, ale także przerzucać ciężar gry na drugą stronę, poprzez bocznych obrońców. Prawdziwy pech spotkał obrońce z Poznania Huberta Wołąkiewicza, który ucierpiał ze starciu z Piotrem Wiśniewskim. Na boisku pojawił się Marcin Kamiński. I to po jego błędzie w ustawieniu mogła paść bramka, ale pewnie interweniował Jasmin Burić. Chwilę potem doskonałą sytuację zmarnował Jakub Wilk, dostał kapitalne zagranie od Panamczyka Luisa Henriiqueza, które nie wykorzystał po niecelnym strzale głową. Lechia starała się nieco zmienić swój styl, kierując pressing w kierunku piłki.Opłaciło się to w 31 minucie, kiedy to po doskonale wykonanym rzucie wolnym, Piotr Wiśniewski wpakował piłkę do bramki Kolejorza i było 1:0. W tej akcji dośrodkowywał Mateusz Machaj, notabene były gracz Lecha. W 41 minucie mogło być 2:0 dla Gdańszczan, ale Traore nie trafił w światło bramki. Na drugą część spotkania, gracze Lecha byli bardziej zmotywowani, chcąc wywalczyć na trudnym terenie, chociaż jeden punkt. Podopieczni Bogusława Kaczmarka rozpoczęli drugą połowę, tak jak ją skończyli, czyli wysokim pressingiem. Piłkarze Kolejorza nie potrafili dobrze rozklepać piłki w środku pola, byli zmuszeni do solidnej postawie w swoim bloku defensywnym. W drugiej połowie miała miejsce bardzo kontrowersyjna sytuacja, mianowicie Manuel Arboleda zdaniem arbitra popełnił faul, natomiast przez tą decyzje nie została uznana bramka Bartosza Ślusarskiego. Ta akcja niejednokrotnie wzbudziła kontrowersje i była pokazywana w mediach, przede wszystkim w  "Lidze + Ekstra" prowadzonej przez Tomasza Smokowskiego i Andrzeja Twarowskiego. Podopieczni Mariusza Rumaka, kontrolowali przebieg spotkania, ale nie potrafili zamienić swoich okazji na bramki. W drużynie gości zobaczyliśmy na placu gry Piotra Reissa i Vojo Ubiparipa, obaj zawodnicy mieli zmienić losy tego meczu. Ten drugi, niefortunnie wybił piłkę w polu karnym i Abdou Razack Traore efektownym strzałem z przewrotki, pokonał bramkarza Kolejorza. W owej sytuacji można mówić o sporym szczęściu i zbiegu przypadku, natomiast to gospodarze tym golem potwierdzili swoje zwycięstwo. Reasumując to wszystko co się wydarzało na boisku, można stwierdzić że Lechia Gdańsk bardzo dobrze wykonała założenia taktyczne, w odpowiednich momentach potrafili wybić przeciwnika z uderzenia. Kolejorz gubi punkty w tym spotkaniu i jest na 4 miejscu w T-Mobile Ekstraklasie, a Lechia jest na 8 miejscu z 9 punktowym dorobkiem.