środa, 26 grudnia 2012

Cudowne zwycięstwo Manchesteru United

Niewątpliwie starcie Manchesteru United z Newcastle United, było najciekawszym spotkaniem w 19 kolejce Premier League. Goście chcieli sprawić niespodziankę, by oddalić się od dolnych rejonów tabeli. Trzeba dodać, że w zespole Manchesteru United, nie mogli zagrać tacy piłkarze jak : Wayne Rooney, Nani, Rafael, Shinji Kagawa i Anderson. Jednakże podopieczni Alana Pardewa także byli osłabieni przed tym meczem, bowiem nie mogli zagrać między innymi: Cheik Tiote, Yohan Cabaye, Hatem Ben Arfa, Steven Taylor oraz Dan Gosling.

Na początku tego spotkania Manchester spokojnie rozgrywał piłkę w środkowej strefie boiska, mając nadzieje, że uda się szybko napocząć piłkarzy Newcastle. Podopieczni Sir Alexa Fergusona charakteryzowali się długimi przerzutami na przeciwległą  stronę boiska, ale brakowało w nich dokładności. Goście nie zamierzali dać sobie łatwo pograć, próbując stworzyć składną kontrę. Demba Ba uderzał na bramkę z 30. metrów, czego nie spodziewał się David De Gea, odbijając futbolówkę przed siebie. Jednakże trafiła ona pod nogi Jamesa Perche'a, który skierował futbolówkę do siatki. Hiszpański bramkarz Manchesteru powinien poradzić sobie z tą interwencją, ale nie udało się tego dokonać. Sir Alex Ferguson nie wierzył w to, co widział. Jego podopieczni zachowali się niefrasobliwie, świadcząc o tym, że nie do końca byli skoncentrowani. Fani Newcastle przybyli na Old Trafford w niewielkiej grupie, ale mogli się cieszyć z takiego rozwoju zdarzeń. Gospodarze dążyli do tego, aby wrócić do równorzędnej rywalizacji. Jednakże defensorzy gości tworzyli zaporę, trudną do przejścia. Manchesterowi brakowało pomysłu na grę, co mogło cieszyć zespół przyjezdny. W ekipie Alana Pardewa notorycznie próbował zagrozić bramce gospodarzy Demba Ba, którego strzały były ciągle blokowane. W 20. minucie Tim Krul był zdziwiony, że podopieczni Sir Alexa Fergusona do tej pory, nie zagrozili jego bramce. Rzucały się w oczy płaskie zagrania, które przejmowali defensorzy Newcastle. Goście grali z prawdziwą finezją, chcąc pokazać, że nie są gorsi od Manchesteru.

Gospodarze dość często wrzucali piłkę w pole karne, lecz wszystkie zagrania kończyły się fiaskiem. W 24 minucie szczęście uśmiechnęło się do zawodników Manchesteru. Zamieszanie w polu karnym, źle się skończyło dla podopiecznych Alana Pardewa. Chicharito oddał strzał, który z najwyższym trudem obronił Krul. Jednakże w odpowiednim miejscu i czasie znalazł się Johnny Evans, który wpakował piłkę do pustej bramki. Radość trwała krótko, bowiem Evans zdobył drugiego gola w tym meczu, ale tym razem skierował futbolówkę do własnej bramki, co oznaczało, że zanotował samobójcze trafienie. Początkowo gol nie został uznany, lecz po konsultacji głównego arbitra z sędzią bocznym, bramka została zaliczona. Oznaczało to, że gospodarze od nowa będą musieli odrabiać straty. David Santon postawił sprawdzić refleks bramkarza rywala, uderzając z dystansu, natomiast De Gea zachował czujność i nie dał się zaskoczyć. Zawodnicy Newcastle byli częściej w posiadaniu piłki, co oznaczało, że gra idzie im znacznie lepiej niż gospodarzom. Każdy piłkarz Manchesteru myślał, że jest to koszmar, to naprawdę miało miejsce. Goście mogli zdobyć trzeciego gola, ale futbolówka trafiła w poprzeczkę. W zespole prowadzonym przez Sir Alexa Fergusona było widać duży strach, który cały czas towarzyszył im, podczas dzisiejszych zawodów. Prezentowali się poniżej oczekiwań, co martwiło fanów zgromadzonych na Old Trafford. W końcówce pierwszej połowy Robin Van Persie spróbował uderzenia z rzutu wolnego, ale strzelił obok bramki. Chciał się wspiąć na wyżyny swoich marzeń, jak w spotkaniu z Manchesterem City, natomiast teraz Holender mógł czuć się zawiedziony. Podczas tej pierwszej połowy w ekipie gospodarzy, każdy grał poniżej oczekiwań. Nie dziwił fakt, że kibice tą grę wynagrodzili gwizdami. Była to solidna lekcja pokory dla graczy Manchesteru United, z której chcieli wyciągnąć wnioski. 

Drugą część tego meczu miała być o wiele lepsza w porównaniu do pierwszej, która była fatalna dla gospodarzy. Sympatycy "czerwonych diabłów" pragnęli, aby ich pupile prezentowali się lepiej. Jednakże początek temu nie owocował. Piłkarze Sir Alexa Fergusona prezentowali nieprecyzyjne podania, które uniemożliwiły stworzenie składnej akcji. Fabricio Coloccini grał w sposób fenomenalny, tworząc ścianę trudną do przejścia. Piłkarzom Manchesteru grało się bardzo ciężko, ale wierzyli, że w końcu nastąpi przełamanie. W 58. minucie po doskonałym strzale z 30. metrów wyrównał Patrice Evra, który nie dał absolutnie żadnych szans bramkarzowi rywala, uszczęśliwiając kibiców na stadionie. Gra nieco się pozmieniała, bo gospodarze wreszcie nie bali się ryzyka, chcąc zgarnąć pełną pulę w tym meczu. Tym razem grali spokojniej w obronie, by kolejny raz nie popełnić błędów. W 67. minucie zawodnicy Manchesteru spoczęli na laurach, co znacząco się zemściło. W pole karne piłkę zagrywał Gabriel Obertan, a dobrze ustawiony Papiss Cisse wykorzystał niefrasobliwość defensorów przeciwnika, zdobywając gola, który ponownie wyprowadził graczy Newcastle na prowadzenie. Trzy minuty później błyszczał Robin Van Persie. Najpierw uderzył na bramkę, ale Tim Krul obronił strzał Holendra. Jednakże dobitki nie zdołał zatrzymać i snajper Manchesteru doprowadził do wyrównania. Chwilę potem mogło być już 4:3 dla gospodarzy, ale Coloccini uratował swój zespół przed stratą gola. Mógł się podobać Patrice Evra, bo nie bał się brać ciężaru gry, na swoje ramiona. W "szesnastce" gości miała miejsce kontrowersyjna sytuacja, bowiem ten błyskotliwy Coloccini zagrywał piłkę ręką. Arbiter stwierdził, że było to przypadkowe zagranie i gra toczyła się dalej. Jednak później koncertowo marnowali swoje okazje podopieczni Sir Alexa Fergusona. Najpierw  Robin Van Persie minimalnie obok bramki skierował futbolówkę. Następnie Chicharito nie zdołał pokonać Tima Krula, strzałem z bliskiej odległości. Gospodarze wyraźnie przejęli inicjatywę, po nieudanej pierwszej części gry. To oni byli zdobycia bliżej zdobycia zwycięskiego gola, niż gracze Newcastle. Lecz rzeczywistość owe fakty mogła zweryfikować inaczej, bo piłka trafiła w słupek, ratując Manchester przed utratą gola. Następnie byliśmy świadkami kolejnej zmarnowanej okazji przez Chicharito, który spudłował po uderzeniu głową, a w tej akcji przytomnie zagrywał Ryan Giggs. Co się odwlecze, to nie uciecze. Meksykański napastnik gospodarzy popisał się precyzyjnym strzałem, który pokonał Tima Krula, nie dając szans na skuteczną interwencję.

Piłkarzom Newcastle punkty wymknęły się z rąk, co bardzo ich martwiło, bo dali z siebie wszystko, a poczuli gorycz porażki. W tym meczu byliśmy świadkami dużej dawki emocji, która towarzyszyła nam od pierwszych minut. Co więcej, nikt się nie spodziewał, że Manchester będzie wstanie się podnieść, po kilku okresach świetnej gry Newcastle. To zwycięstwo cieszy podopiecznych Sir Alexa Fergusona, gdyż przybliża ich do tytułu mistrzowskiego. Po tym spotkaniu dostali kolejną dobrą wiadomość, że ich odwieczny rywal Manchester City, przegrał swoje spotkanie, będąc gorszy od Sunderlandu. 

wtorek, 25 grudnia 2012

Udany rok Hajty

Po zakończeniu swojej piłkarskiej kariery, Tomasz Hajto zamierzał zostać trenerem. To marzenie było trudne do zrealizowania, albowiem nie mógł otrzymać pozwolenia na pracę szkoleniową w klubach Ekstraklasy. Decyzją tą podjęła specjalna komisja ds. Kształcenia i Licencjonowania PZPN pod dowództwem Wojciecha Łazarka, ponieważ nie posiadał on potrzebnych uprawnień "UEFA Pro Licence". Były reprezentant Polski nie zamierzał się podać i uparcie dążył do swojego celu. Dnia 10 lutego ta sama komisja przyznała warunkowo licencję "PZPN Pro", która upoważniała Hajtę do prowadzenia drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Od tamtego momentu formalnie został szkoleniowcem Jagiellonii Białystok. Na swojego asystenta powołał Dariusza Dźwigałe, który miał pomóc w sukcesie "Gianniemu".  Jednakże początek miał bardzo ciężki, gdyż prowadzony przez niego zespół grał poniżej oczekiwań, stawianym przez działaczy tego klubu. Podopieczni Tomasza Hajty w pierwszym meczu polegli z Koroną na wyjeździe, przegrywając 0:2. Nieudany początek miał zmazać mecz z Cracovią, który był rozgrywany w Krakowie. Tam Jagiellonia zanotowała bezbramkowy remis. Następnie czekał ich pierwszy mecz w Białymstoku na wiosnę. Ruch Chorzów przyjechał bardzo zdeterminowany, aby ograć zespół prowadzony przez Hajtę. Rzecz ta udała się, bowiem Arkadiusz Piech zdobył jedynego gola w spotkaniu, który przechylił szalę zwycięstwa na stronę "Niebieskich". Zaczęło robić się dość nieciekawie, bo nikt sobie nie wyobrażał, że Jagiellonia zanotuje tak słaby start. Popularny "Gianni" miał nadzieje, że w kolejnym pojedynku z Polonią Warszawa, uda się przełamać zły początek. Niestety Tomek się przeliczył i jego drużyna doznała sromotnej porażki 1:4. Po tej klęsce było wiadome, że kolejna potyczka z Lechem Poznań będzie kluczowa w kontekście dalszej pracy w Białymstoku. Liczyło się tylko zwycięstwo, lecz rzecz ta nie była łatwa. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do Jagiellonii, bowiem wygrali 2:0. Z Hajty zeszło ciśnienie, które ciążyło nad nim, przed tym spotkaniem. Co więcej, ten sukces przyczynił się do stabilizacji formy jego zawodników. Klub z Białegostoku pokonał Wisłę na własnym stadionie 1:0, a także zremisował z Legią 1:1 w wyjazdowym spotkaniu. Ostatecznie drużyna uplasowała się na 10 miejscu, natomiast jego autorski zespół będzie można zobaczyć od kolejnego sezonu. Przede wszystkim może się podobać to, że zredukował liczbę obcokrajowców, czego nikt tak odważnie nie czynił. Zaczął stawiać na młodszych polskich graczy, dając im szanse na prawdziwy rozwój. Przykładem było letnie okienko transferowe, gdzie młodzież wzmocniła Jagiellonię. Do klubu latem trafili: Michał Pazdan, Filip Modelski, Łukasz Skowron oraz Paweł Tarnowski. Jednakże kilku piłkarzy musiało opuścić klub, głównie byli to zawodnicy, którzy nie posiadali polskiego obywatelstwa. W drużynie z Białegostoku musieli się rozstać, tacy piłkarze jak: Mladen Kascelan, Ermin Seratlić, Marko Cetković oraz Merab Gigauri. Początek tego sezonu był w miarę dobry. Zaczęło się od wymęczonego zwycięstwa nad Podbeskidziem Bielsko-Biała, a później remisem z Górnikiem Zabrze 1:1. Nad zespołem prowadzonym przez Tomasza Hajtę, nastąpił okres samych remisów lub porażek. Jego zespół nie mógł odnieść zwycięstwa nawet z takim Piastem i Pogonią, co denerwowało zarząd klubu. Kiedy Jagiellonia przegrała mecz z Lechią Gdańsk 1:2, wszystkim wydawało się, że dni Tomasza Hajty w Białymstoku są policzone. Zbliżało się spotkanie z Lechem Poznań, które było rozgrywane w stolicy Wielkopolski. Większość myślała, że zespół "Kolejorza" będzie dyktował warunki gry i skończy się to tragicznie dla zespołu z Podlasia. Jednak okazało się, że było na odwrót i gruntowna taktyka Hajty zdała egzamin. Jagiellonia wygrała z Lechem 2:0, utrzymując przy tym na stanowisku "Gianniego". To zwycięstwo przyczyniło się, do większej determinacji w kolejnych meczach. Piłkarze Jagiellonii udowodnili w meczu z Legią, że wygrana nad Lechem, nie była dziełem przypadku. W końcowym rozrachunku udało się pokonać podopiecznych Jana Urbana 2:1. Także napłatali figla graczom Śląska Wrocław, remisując z nimi 3:3. Przede wszystkim trzeba dodać, że zespół Jagiellonii przegrywał trzema bramkami, by później odwrócić sprawę z pozytywnym rezultatem. W ostatniej części sezonu nie udało się wykorzystać łatwiejszego terminarza. Tradycyjną rzeczą stały się remisy, które odzwierciedliły tą rundę dla zawodników prowadzonych przez Tomasza Hajtę, kończąc ją na 10 miejscu. Trzeba przyznać, że ten rok był udany dla początkującego trenera. Jednakże na tym nie chce poprzestać, bo jego Mont Everestem w tej dziedzinie, jest objęcie funkcji selekcjonera reprezentacji Polski. O marzenia trzeba walczyć do końca i to będzie starał się czynić były reprezentant Polski...

sobota, 22 grudnia 2012

Dwadzieścia lat Polsatu

Ostatnio telewizja Polsat obchodziła swoje dwudzieste urodziny. Dla każdego pracownika tej stacji, był to dzień szczególny. Początki zaczęły się 5 grudnia 1992, kiedy w mało komfortowym studiu prowadzone zostały pierwsze audycje. Z biegiem czasu notowali większe rokowania, które pozytywnie wpływały na skład redakcji. Sport w Polsacie początkowo był w małych ilościach. Właściciel tej stacji komercyjnej Zygmunt Solorz-Żak, wykupił prawa do niektórych meczów Ekstraklasy. Pokazywano spotkania Legii Warszawa, która ciągle walczyła o tytuł Mistrza Polski. W tamtej drużynie grało kilku reprezentantów Polski takich jak: Marek Jóźwiak, Cezary Kucharski, Jacek Zieliński, Maciej Szczęsny. Później również zakupiono prawa do żużlowych rozgrywek, w których ogromne znaczenie odgrywał Tomasz Gollob. Po ośmiu latach pracy Zygmunt Solorz-Żak postanowił utworzyć, pierwszy w Polsce kanał o tematyce sportowej. Do swojej stacji sprowadził dwóch najbardziej zapowiadających się polskich komentatorów sportowych, czyli Mateusza Borka i Romana Kołtonia, którzy od tamtego momentu są twarzami Polsatu. Również zatrudnił kilku świetnych redaktorów w specjalizacji siatkówki, która robi największą furorę w owej telewizji. Jako przywódcę tej grupy powołał Mariana Kmitę. Sukcesy przychodziły dość szybko, czego zazdrościła konkurencja. Pierwszym owocem tej pracy, było transmitowanie piłkarskiego Mundialu w Korei i Japonii w 2002 roku. De facto grała tam reprezentacja Polski, w której pokładano wielkie nadzieje. Nikt się nie spodziewał, że tak szybko stacja będzie się piąć na szczyt. Rok później w Polsacie mogliśmy oglądać Mistrzostwa Europy w Turcji, gdzie nasze siatkarki zdobywały złoto. Był to historyczny moment dla polskiej siatkówki, jak i dla stacji. Telewizja ta słynęła z transmitowania piłkarskiej Ligi Mistrzów. Widzowie we wtorkowe i środowe wieczory zasiadali wygodnie w fotelach, aby obejrzeć prawdziwą dawkę futbolu. Do historii przeszła transmisja Finału Ligi Mistrzów z 2005 roku, kiedy w bramce czarował Jerzy Dudek. Duże powodzenie Polsatu przyczyniło się, do stworzenia drugiego kanału: Polsat Sport Ekstra. Został on założony przed Mistrzostwami Świata w Niemczech, gdzie mogliśmy zobaczyć obraz w rozdzielczości HD. Mundial Niemcy 2006 stanowił wiele emocji, gdyż kolejny raz nasza reprezentacja brała udział, na wielkim turnieju. Jako pierwsza stacja w Polsce pokazała wyścigi Formuły 1 z udziałem Roberta Kubicy. Byliśmy świadkami dobrych, jak i złych momentów naszego kierowcy. Euro 2008 było w całości pokazane z Austrii i Szwajcarii. Ekipa Polsatu stworzyła znakomitą atmosferę temu przedsięwzięciu, co umilało widzom oglądanie ważnego turnieju na starym kontynencie. W centrum uwagi znajdowała się Reprezentacja Polski prowadzona przez Leo Beenhakkera, która po raz pierwszy zakwalifikowała się do Mistrzostw Europy. Bardzo dużym osiągnięciem było pokazywanie licznych imprez siatkarskich, w których Polacy dominowali. Wygranie Ligi Światowej mężczyzn 2012, Mistrzostwa Europy 2009, także zdobycie srebrnego medalu na Mundialu w Japonii 2006. Jeżeli chodzi o siatkówkę kobiet, to z Polsatem mogliśmy śledzić Mistrzostw Europy 2009 rozgrywane w Polsce, gdzie nasze zawodniczki zdobyły brąz. Po czterech latach przerwy powróciły mecze reprezentacji Polski w piłce nożnej, które są prawdziwym dodatkiem do oferty sportowej. Życzymy Polsatowi, aby w takiej samej dyspozycji prezentował się w najbliższym czasie. Spędziliśmy wiele wspaniałych chwil, które wspominamy z wielkim sentymentem. To nie przypadek, że ta stacja zdobyła wiele laur.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Dobry moment na wyjazd ?

Po zakończeniu rundy jesiennej w Ekstraklasie, zrobiło się spore zamieszanie wokół osoby Arkadiusza Milika. Świeżo upieczony reprezentant Polski ma niespełna 18 lat i ciągle marzy, aby wspiąć się na piłkarski szczyt.  W tym sezonie na boiskach T-Mobile Ekstraklasy zdobył 7 bramek. Jak na tego chłopaka, był to bardzo dobry wynik. Gracz Górnika Zabrze swojej drużynie dał wiele radości, będąc jakże ważnym elementem w układance trenera Adama Nawałki. To głównie dzięki jego trafieniom Zabrzanie znajdują się w czołówce ligowej tabeli. Nikogo nie dziwiło, że Milik ma mnóstwo ofert z zagranicy. Zdecydował się na transfer do Bundesligi, jak większość naszych piłkarzy. Jest to bardzo dobra liga, w której można się niebywale rozwinąć. Arek związał się z Bayerem Leverkusen, notabene występuję tam Sebastian Boenisch. Kiedyś historię tego klubu pisali między innymi Jacek Krzynówek, Radosław Kałużny, Adam Matysek. Taki sam cel ma właśnie Milik, który jest bardzo ambitnym piłkarzem i marzy o takiej karierze w Niemczech, jak Robert Lewandowski. De facto w ostatnim meczu z Macedonią, zdobył swojego pierwszego gola w reprezentacji. W związku z jego przejściem do zespołu "aptekarzy" narasta jedno bardzo ważne pytanie: Czy poradzi sobie w Bayerze Leverkusen?-No właśnie.. Z tym może być problem, bo pamiętajmy, że zespół z Leverkusen dysponuje świetnymi zawodnikami w ataku. Przede wszystkim głównym snajperem w tej drużynie jest Stefan Kießling, który w tym sezonie zdobył już 12 bramek i jest na czele strzelców, po pierwszej rundzie Bundesligi. Kolejnym nieodzownym elementem w formacji ofensywnej jest Andre Schürrle, który nie tylko strzela gole, ale też asystuje. To głównie na nich dwóch będzie stawiał trener Sascha Lewandowski, gdyż niejednokrotnie przyczynili się do zdobycia ważnych punktów Bayeru. Jedynie Milik będzie pełnił rolę pierwszego zmiennika, zastępując któregoś z tej dwójki. Jedno jest pewne, na pewno dostanie szanse, na wykazanie się w tym zespole. Jest to dla niego duża szansa, by zaistnieć w piłce na dłużej. Jednakże pamiętajmy, że reprezentant Polski będzie odstawał fizycznie, od reszty piłkarzy "aptekarzy". W ostatnim czasie przeczytałem znakomity wywiad w "Przeglądzie Sportowym" z Edwardem Kowalczukiem, który od ponad trzech dekad pracuje, jako asystent w ekipie Hannoveru 96. Jest to facet, który zna się na rzeczywistości piłkarskiej i bardzo znacząco wyraził się, na temat przygotowania polskich zawodników. " Rok. Tyle zajmuje zawodnikowi, który z polskiej Ekstraklasy trafił do Bundesligi, zniwelowanie braków atletycznych."-powiedział Edward Kowalczuk. Pamiętajmy, że swego czasu Robert Lewandowski, kiedy przychodził do Borussii Dortmund, musiał przechodzić dodatkowe treningi fizyczne, by dorównać reszcie zespołu. To świadczy, jaka jest duża przepaść w szkolnictwie młodzieży, między naszymi zachodnimi sąsiadami. Także można argumentować pobyt Artura Sobiecha w Hannoverze. W pierwszym sezonie zagrał 12 spotkań, a w rundzie jesiennej tego sezonu 14, zdobywając trzy trafienia. Życzymy sukcesów Arkadiuszowi Milikowi, mając nadzieje, że nie będzie kolejnym zmarnowanym talentem. Ma naprawdę świetną okazję, by pokazać swoje duże umiejętności, które niewątpliwie posiada.

środa, 12 grudnia 2012

Półmetek rozgrywek za nami

Runda jesienna polskiej Ekstraklasy w sezonie 2012/2013 już za nami. Do rozpoczęcia wiosennego etapu rozgrywek, pozostało niespełna trzy miesiące. Już teraz bardziej otwarcie można powiedzieć, kto będzie się bił o tytuł mistrzowski i kto walczył o utrzymanie. Niektórzy szkoleniowcy nie zdołali wytrzymać do końca pierwszej części sezonu, gdyż kluby im za współprace podziękowały, ze względu na słabe rezultaty. Z resztą taki jest urok naszej rodzimej ligi. Żaden trener nie może być pewien swojej pracy, kiedy drużyna gra poniżej oczekiwań.


Legia Warszawa pokazała się z doskonałej strony, prowadząc w T-Mobile Ekstraklasie. Przed sezonem stery objął Jan Urban, który niegdyś pracował w warszawskim zespole. Wtedy nie udało mu się z Legią zdobycia Mistrzostwa Polski, lecz teraz musi być zupełnie inaczej. W chwili obecnej idzie im nadspodziewanie dobrze, ale pamiętajmy, że wszystko jeszcze się może zdarzyć. Legioniści pokazali wyższość w meczu z Lechem Poznań i Wisłą Kraków, natomiast obrońce tytułu Śląska nie udało się pokonać. Przede wszystkim trener Jan Urban pokazuje dużą odwagę, stawiając na młodszych zawodników. To pod jego sterami, wiatru w żagle nabrał Jakub Kosecki. Młody zawodnik za czasów Macieja Skorży, nie mógł wywalczyć sobie miejsca w podstawowym składzie. W tym sezonie zdobył już 7 bramek, co jest zadowalającym osiągnięciem. Co ciekawe w czerwcu kończy mu się kontrakt z Legią, ale on zaznacza otwarcie, że ma zamiar przedłużyć kontrakt. Po pierwszej rundzie królem strzelców jest Danijel Ljuboja, który dziesięciokrotnie pokonał bramkarzy rywala. Jest on bardzo ważnym elementem w układance Urbana, stanowiąc przy tym, prawdziwą siłę ataku.

Na czele grupy pościgowej za Legią, są ekipy Lecha Poznań, Polonii Warszawa i Górnika Zabrze. Strata drugiego Lecha do warszawskiej drużyny wynosi 4 punkty, więc oznacza to, że jeszcze wszystko możliwe. Te drużyny nie zamierzają składać broni, bo nadal wierzą w końcowy sukces. Fani w Wielkopolsce byli bardzo ciekawi, jak zespół "Kolejorza" poprowadzi Mariusz Rumak. Wiosną tego roku przejął stery, po Jose Marii Bakero. Po znakomitej końcówce w zeszłym sezonie, kibice tej drużyny mieli duże nadzieje, na odegranie znaczącej roli w całym sezonie Ekstraklasy. Jak dotąd wychodzi to dobrze, aczkolwiek jeden fakt może martwić sympatyków z Poznania. Podczas tych rozgrywek przegrali trzy spotkania z rzędu, na własnym stadionie. Ulegli kolejno Jagiellonii Białystok, Legii Warszawa oraz Śląskowi Wrocław. Jeśli chodzi o Polonie Warszawa, to nikt się nie spodziewał, że mogą uplasować się tak wysoko. Głównym czynnikiem tych myśli, była zmiana właściciela klubu. Każdy myślał, że jak bogaty właściciel odejdzie, a przyjdzie nieco uboższy, to zespół z Warszawy będzie walczył tylko o utrzymanie. Za rządów Ireneusza Króla, Polonia nie musi się wstydzić swojej postawy. Jest to bardzo dobry przykład na to, że pieniądze szczęścia nie dają. Do tego jeszcze odeszło kilku znaczących zawodników, takich jak : Łukasz Trałka, Maciej Sadlok Robert Jeż, Tomasz Jodłowiec, Edgar Cani. De facto klub bez tych graczy radził sobie lepiej, niż w poprzednim sezonie. W Zabrzu owocuje gra, za czasów trenera Adama Nawałki. Piłkarze Górnika nie bali się konfrontacji z klubami teoretycznie mocniejszymi, pokazując duże umiejętności taktyczne. Potrafili urwać punkty Lechowi Poznań, Legii Warszawa, Wiśle Kraków, Polonii Warszawa i Śląskowi Wrocław. Ulegli tylko raz, podczas starcia z Zagłębiem Lubin. Jedna porażka w rundzie, jest wyśmienitym rezultatem, świadczącym o dobrej organizacji w zespole.

Przed startem tego sezonu o końcowy triumf miały walczyć ekipy Śląska Wrocław i Wisły Kraków. Ci pierwsi nie wyszli tak najgorzej, natomiast oczekiwało się zupełnie czegoś innego. Pożegnano się z twórcą Mistrzostwa i Wicemistrzostwa Polski, trenerem Orestem Lenczykiem. Klub z Wrocławia postanowił zatrudnić Stanislava Levego, który miał powrócić z drużyną na właściwy tory. Za jego panowania Śląsk jest na 5 pozycji, co umożliwia realne szanse, na osiągnięcie europejskich pucharów. Wisła Kraków to jest zupełnie inna sprawa."Biała Gwiazda" miała zmazać plamę, po jakże nieudanym zeszłym ligowym sezonie. Michał Probierz miał być tym prawdziwym zbawicielem, lecz szybko stracił swoją posadę. Jego podopieczni nie grali tak, jak wymagał możnowładca tej ekipy Bogusław Cupiał. Jego najskrytszym marzeniem, jest gra w Lidze Mistrzów. Jednakże ten cel w owym momencie, przekracza możliwości jego graczy. Dużym zawodem jest zajęcie 11 miejsca, po pierwszej części sezonu.

Błyskawiczny start zanotowali piłkarze Widzewa Łódź, gdyż czterokrotnie z rzędu przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Wszyscy byli zaskoczeni, jak taki biedny klub może zajmować górne lokaty. Jednak trwało to bardzo krótko, bo pózniej Widzew obniżył loty. Już nie zależało im na takiej grze, gdyż postawa ta, dawała im utrzymanie. O nic innego się nie biją, ponieważ każdy zna możliwości finansowe pana Sylwestra Cacka. Kolejną drużyną wartą odnotowania jest Jagiellonia Białystok. Widoczna byłą lepsza postawa w meczach z rywalami górnej półki, od tych notowanych niżej. Potrafiła wygrać z Legią Warszawa i Lechem Poznań na ich terenach, a u siebie ciągle remisować. W niektórych meczach grali lepiej od rywala w przeciągu całego meczu, ale w końcowym rozrachunku, nie zdołali strzelić jednego gola więcej.

O utrzymanie bić się będą przede wszystkim dwie drużyny: GKS Bełchatów i Podbeskidzie Bielsko-Biała. Zdobyły po sześć punktów, co jest bardzo mizernym dorobkiem. Ostatnio zatrudnili trenerów obytych na polskim rynku piłkarskim. Mowa o Michale Probierzu, który nie dał rady we Wiśle Kraków, a także Marcinie Sasalu, również znającego realia polskiej piłki. W tych zespołach są duże nadzieje na utrzymanie, lecz muszą zaprezentować szaleńcy zryw, by stanąć na wysokości zadania.

Z niecierpliwością czekamy na rozpoczęcie rundy wiosennej, która wyłoni Mistrza Polski. Dla jednych to będzie prawdziwa radość, a dla drugich smutek i poczucie goryczy porażki.

wtorek, 11 grudnia 2012

Wyrównane porachunki

Bez wątpienia derby Manchesteru w tym mieście, są traktowane bardzo prestiżowo. Można powiedzieć, że jest to piłkarska wojna, na którą wszyscy spoglądają szczególnie. Jest to mecz, jakiemu towarzyszą wielkie emocje i jest to duża dawka prawdziwego futbolu. Przed tym spotkaniem gracze Manchesteru United mieli trzy punkty przewagi, co bardziej motywowało podopiecznych Roberto Manciniego, do osiągnięcia zwycięstwa, podczas tego pojedynku


Od początku tego meczu piłkarze Manchesteru City utrzymywali piłkę w środkowej strefie boiska, aby rywale nie przeprowadzili składnej akcji. Zawodnicy Sir Alexa Fergusona próbowali zaskoczyć gospodarzy, lecz konsekwentna postawa defensorów "The Citizens", to uniemożliwiało. Zawodnicy City mieli także przewagę z przodu, rozgrywając bezproblemowo piłkę, na połowie Manchesteru United. Jednakże z tej wyższości nie udało się skutecznie wykorzystać, bo "czerwone diabły" również popisywali się, dobrą postawą w obronie.Mario Balotelli mógł napocząć United, ale z bliskiej odległości chybił nad bramką. W pewnych momentach zawodnikom w drużynie gospodarzy, brakowało precyzji w rozgrywaniu podań. Później ta postawa zemściła się, gdyż Wayne Rooney wpakował piłkę do bramki. Co prawda futbolówka do bramki wpadła dość wolno, natomiast ten fakt, że znalazła się ona w siatce, bardzo cieszyła zespół przyjezdny. W tamtym momencie podopieczni Sir Alexa Fergusona byli w raju. Prowadzili jednym golem, na terenie swojego odwiecznego rywala.

W 20 minucie w zespole City boisko opuścił Vincent Kompany, a pojawił się Kolo Toure.Manchester United atakował z większym animuszem, ale nie udawało się podwyższyć wyniku. Kun Aguero brał ciężar gry na siebie i chciał zdobyć wyrównującego gola. Ograł kilku rywali, natomiast jego strzał wybronił David De Gea. Piłkarze United nie chcieli spocząć na tym wyniku, więc stwarzali kolejne akcje. Jedna z nich zakończyła się golem i znów na listę strzelców wpisał się Wayne Rooney. Robin Van Persie był niewidoczny, co były sporym zdziwieniem, bo taki snajper stwarza masę problemów swoim rywalom. W pewnym momencie gra nam nieco się uspokoiła i piłkarze z mniejszą chęcią konstruowali swoje akcje. Jeszcze przed przerwą "The Citizens" chcieli doprowadzić do wyrównania, lecz to wszystko spaliło na panewce. Ostatecznie kolejnej bramki nie zobaczyliśmy i podopieczni Sir Alexa Fergusona prowadzili pewnie 2:0.

Druga część tego spotkania miała być dla gospodarzy kluczowa, bowiem chcieli wrócić do gry, a mieli dwie bramki straty. W 52 minucie kibice na Enihad Stadium uradowali się, kiedy na placu gry pojawił się Carlos Tevez. Boisko opuścił Mario Balotelli, który się starał, ale po jego strzałach piłka do bramki nie wpadła. Aktywny był Aguero, próbując strzałami z dystansu zaskoczyć gości. Słaba skuteczność Argentyńczykowi dawała się we znaki. W polu karnym City uderzał Robin Van Persie, spróbował strzału z dystansu. Piłka trafiła w słupek, lecz później dobił ją Ashley Young i futbolówka była w siatce. W tamtej chwili była niesamowita radość gości, ale rzeczywistość owe fakty zweryfikowała boleśnie, bo zawodnik"czerwonych diabłów" był na pozycji spalonej.

Chwilę potem podopieczni Manciniego próbowali zabrać sprawy w swoje ręce. Olbrzymie zamieszanie w polu karnym United, po którym Yaya Toure zdobył gola. W ten oto sposób straty zostały pomniejszone, do jednego gola. Emocje sięgał z zenitu, więc dlatego wygodnie siedzieliśmy w fotelach i spoglądaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Kolejny raz po jakimś czasie gra się nam uspokoiła i zaostrzyła. Sędzia miał sporo pracy, pokazując ciągle kartki zawodnikom. David Silva popisał się swoją szybkością i wparował w pole karne. Futbolówka trafiła w słupek, oznaczało to, że gospodarze się nie podadzą i będą walczyć do końca. Dokładnie tak było, co dawało nam gwarancję, wielkich emocji w końcówce. Pablo Zabaleta zaprezentował się, jakże precyzyjnym uderzeniem, po którym piłka była w bramce. Straty zostały zredukowane, więc dawało to nadzieje, na osiągnięcie sukcesu. Zawodnicy Manchesteru United, po tym zimnym prysznicu sprezentowanym przez "The Citizens" pragnęli odwdzięczyć się w końcówce. Tą zemstę uczynił Robin Van Peresie, po znakomitym strzale z rzutu rożnego.

Gospodarze ulegli swoim rywalom 3:2, a wydawało się, że ugrają remis w tym meczu. Po spotkaniu pełnym emocji i wrażeń United wspiął się na wyżyny swoich marzeń i umocnił się na pozycji lidera Premier League.

czwartek, 6 grudnia 2012

Przypieczętowany awans Juventusu

Wczoraj Juventus Turyn z pełnymi nadziejami jechał do Doniecka, aby stoczyć arcyważny pojedynek z Szachtarem w 6 kolejce fazy grupowej Champions League. Ukraińcy mieli zapewnione wyjście z grupy, natomiast "Stara Dama" cały czas walczyła o awans. Trener gospodarzy Mircea Lucescu przed tym meczem powiedział, że będzie równorzędna walka, a nie skończy się to pojedynkiem "studenta z profesorem" Pomimo tego faktu, że ekipa Szachtara miała pewny awans, chciała stworzyć wspaniałe widowisko, wystawiając najsilniejszy skład. Jedyny gracz, który nie mógł wystąpić, to Luiz Adriano. Bez swojego asa ataku, musiał walczyć ukraiński zespół. W drużynie Juventusu z powodu kontuzji, nie mógł wystąpić  Claudio Marchisio, który jest bardzo znaczącym elementem w zespole "Bianconerich". Szachtar wyszedł bardzo zmotywowany, próbując rozgrywać piłkę na połowie Juventusu. Bardzo aktywny był Brazylijczyk Willian, który był architektem kontrataków gospodarzy. Nie miał absolutnie żadnych kompleksów, pokazując to z upływem minut. Ataki gości były szybko neutralizowane, co bardzo martwiło włoski zespół. Prawdziwą determinację i odwagę pokazywał Chorwat Darijo Srna, który zatrzymywał kontry "Bianconerich". Szczególnie przekonał się o tym Paul Pogba, nie mogąc znaleźć sposobu, na przechytrzenie zawodnika Szachtara Donieck. Ukraińcy naciskali defensorów gości, chcąc wymusić błąd. Jednakże oni nie dali się zwieść i wyszli obronną ręką. Po pewnym czasie Juventus przejął inicjatywę, szukając zdobycia pierwszej, jakże ważnej bramki. Wywalczyli rzut wolny, który mogli zamienić na gola. Andrea Pirlo wykonywał ten stały fragment gry, co dawało bardzo dużą nadzieje. To on niejednokrotnie w taki sposób ratował swój zespół. Dobra wrzutka w pole karne, lecz jeden piłkarz zagrał piłkę ręką. Powinien być rzut karny, ale gwizdek arbitra milczał. Piłkarze Szachtara mogli mówić o sporym szczęściu, natomiast błąd sędziego stał się faktem. Zawodnicy z Turynu nie zamierzali się poddawać. Sebastian Giovinco powinien wykorzystać naprawdę dogodną sytuację, którą wypracował Mirko Vucinić. Czarnogórzec był niewidoczny przez pewien czas, ale później wziął się do roboty i wypracował kontratak, w którym ograł kilku rywali. Ostatecznie wynik nie uległ zmianie i po pierwszej połowie na tablicy wyników, widniał wynik bezbramkowy. Na drugą część tego meczu szkoleniowiec Szachtara Donieck Mircea Lucescu, postanowił przeprowadzić  rotację w składzie. Boisko opuścił Eduardo Da Silva, a na placu gry pojawił się Marko Dević. I to on, od początku drugiej osłony gry, sprawiał problemy obrońcom Juventusu. Gracze Szachtara wywalczyli rzut wolny, który niemal zamienili na gola. Po lekkim zamieszaniu w szesnastce, niewiele obok bramki uderzał Alex Teixeira. Ta zmarnowana okazja mogła się znacząco zemścić, gdyż goście wypracowali sobie świetną sytuacje. Andrea Pirlo chciał pokonać Andrija Pyatova, uderzając strzałem z dystansu, natomiast nie udało się zdobyć bramki. Jednakże prawdziwa upartość i zaciętość przyniosła znaczące rezultaty. Po dośrodkowaniu w pole karne, futbolówkę do siatki skierował Sebastian Giovinco, lecz jak się później okazało, po nogach Oleksandra Kuchera. W ten oto sposób "Bianconeri" objęli prowadzenie, które bardzo ich satysfakcjonowało. Z takiego przebiegu zdarzeń mogli mieć pierwszą pozycję w grupie. Ukraińcy nie dawali za wygraną, próbując spłatać figla swoim rywalom. Jednakże każda próba kończyła się fiaskiem. Robili wszystko, aby doprowadzić do wyrównania, ale nadal Gianluigi Buffon zachowywał czyste konto. Zdawali sobie oni sprawę, że ciężko będzie spłatać psikusa gościom, lecz nie poddawali się. Wynik nie uległ zmianie i Juventus wygrał mecz. Dawało to im pierwsze miejsce w grupie, a zaraz za nimi uplasował się Szachtar. Chelsea, która była bezapelacyjnie faworytem do wygrania grupy, jak i Champions League, musiała się zadowolić bezpośrednim awansem do Ligi Europy. Co prawda zdeklasowali duńskie FC Nordsjaelland 6:1, lecz było to przegnanie z Ligą Mistrzów w dobrym stylu. Dla Juventusu jest to niesamowity wyczyn, który będzie mobilizował, aby wspiąć się na wyżyny swoich marzeń.  

środa, 5 grudnia 2012

Kolejna porażka Milanu na San Siro

Wczoraj AC Milan na własnym stadionie mierzył się z Zenitem Sankt Petersburg. Rosjanie liczyli na zwycięstwo, które miało dać gwarancję gry w Lidze Europy. Gospodarze byli pewni awansu do dalszej fazy, więc mogli oszczędzać niektórych zawodników. Tak się stało, albowiem w pierwszym składzie nie znalazł się Stephan El Shaarawy. Nie można tego powiedzieć o gościach, gdyż postawili na najsilniejszy skład. Początek należał do podopiecznych Luciano Spallettiego. Wychodzili bardzo wysokim pressingiem, chcąc pokazać, że tanio skóry nie sprzedadzą. Zenit liczył na swojego snajpera Hulka, który miał w tym spotkaniu pokazać swoje duże umiejętności. Milan nie pozwolił, aby goście szybko ich napoczęli i odważniej ruszyli do ataku. W polu karym miała miejsce kontrowersyjna sytuacja, bo Pazzini został powalony w polu karnym. Arbiter nie zdecydował się, by wskazać jedenastkę. Bardzo dobrze dysponowany był Bojan Krkić, który dużo biegał, co więcej starał się być głównym konstruktorem akcji. Kiedy znajdował się w szesnastce, to piłkarze z Petersburga, byli bardzo poddenerwowani. Bali się, że stracą jako pierwsi gola, co oddaliłoby ich od awansu do Ligi Europy. Rosjanie próbowali zaskoczyć strzałem z dystansu, ale uderzenie Sergieja Semaka minęło się z celem. Rossoneri więcej trzymali piłkę w środkowej strefie boiska, bezproblemowo rozgrywając swoje akcje. Decydowali się na strzały w okolicach szesnastego metra, lecz Malafeev bronił bez zarzutów. Goście szukali tej okazji, która da im prowadzenie. Nie odpuszczali drużynie z Mediolanu, pokazując przy tym duże umiejętności organizacyjne. W 35 minucie Portugalczyk Danny pokonał bramkarza Milanu i wyprowadził na prowadzenie swój zespół. W tym momencie Rosjanie byli w raju, bo z takiego scenariusza, mieli oni zapewniony udział w Lidze Europy. Szczególna była radość po golu Portugalczyka, gdyż ponad rok nie mógł grać w piłkę, a stanął na wyżynie swoich możliwości. Pokazał Spallettiemu, że potrafi pociągnąć zespół do końcowego sukcesu. Te plany chcieli pokrzyżować gospodarze, szczególnie Giampaolo Pazzini, który robił totalny rozgardiasz w polu karnym. Szukał wyrównującego gola, lecz Vyachesław Malafeev pokazywał się z dobrej strony, nie dając się pokonać. Pod koniec pierwszej części gry, podczas jednego ze starć, ucierpiał Tomas Hubocan, któremu jednak udało się powrócić w pełni zdrowia na plac gry. Milan próbował zdobyć wyrównującego gola, ale nic poważniejszego nie wskórał. Pierwsza połowa zakończyła się jednobramkowym prowadzeniem podopiecznych Luciano Spallettiego. Na drugą część spotkania oba zespoły wyszły bardzo zmotywowane. Zenit nie zamierzał odpuszczać, dlatego więcej graczy angażowało się, w akcje ofensywne. Pokazali, że odrobili lekcje z pierwszej połowy, gdzie atakowali  tylko dwoma-trzema napastnikami. Obrońca Aleksandr Anykuov ruszył w pole karne Milanu, ale nie zdołał pokonać Christiana Abbiatiego. Niewykorzystane sytuacje się mszczą i bardzo znacząco o tym piłkarskim porzekadle, mogli się przekonać goście, albowiem zawodnicy z Mediolanu byli bliscy zdobycia gola. W 65 minucie Massimilliano Allegri postanowił wpuścić na boisko Brazylijczyka Robinho, a zdjął Djamela Mesbaha. Roszada ta, miała dać świeżość w grze ofensywnej. Po tej zmianie przez kilkanaście minut dość niewidoczny był zawodnik Milanu. Zenit dawał swobodę rywalowi, co było błędem. Rossoneri wyprowadzali piłkę z dużym luzem, co martwiło Spallettiego. Ten trener postanowił zdjąć z boiska największą gwiazdę Hulka, który grał poniżej oczekiwań. Na boisku pojawił się Konstantin Zyrianov. Co więcej Brazylijczyk brzydko zachował się w stosunku do swojego szkoleniowca, nie podając mu ręki. W tym samym momencie w ekipie gospodarzy pojawił się Stephan El Shaarawy. Ostatnie 10 minut należało do Milanu. Po niespełna piętnastu minutach od wejścia odblokował się Robinho, który popisał się świetnym strzałem. Uderzenie było niecelne, ale gdyby leciało w światło bramki, to mielibyśmy wyrównanie. Później ciężar gry zaczął brać El Shaarawy, uderzając silnie z dystansu. Lecz tak jak w przypadku Robinho, wszystko zakończyło się fiaskiem. W doliczonym czasie gry okazje na dobicie Milanu mieli goście, ale pokazali się dużą niefrasobliwością, nie wykorzystując przewagi liczebnej w polu karnym. Ostatecznie Zenit Sankt Petersburg wygrał ten mecz z mediolańską drużyną, co zapewniło grę w Lidze Europy. Rossoneri już wcześniej zapewniło sobie awans do dalszej części gier, więc ta porażka nie wpłynęła znacząco na dalszy rozwój sytuacji w tej grupie. 

niedziela, 2 grudnia 2012

Remis w klasyku

Z niecierpliwością czekaliśmy na hit 15 kolejki, gdzie Bayern Monachium na własnym stadionie, podejmował obecnego Mistrza Niemiec Borussię Dortmund. Gospodarze przed tym spotkaniem posiadali gigantyczną przewagę nad drużyną z Dortmundu, która wynosiła aż 11 punktów! Podopieczni Jurgena Kloppa mieli nadzieje, że wygrają ten mecz, co zmniejszyłoby dystans do zespołu bawarskiego. Media w Niemczech rozpisywały się na temat tego klasyku, jaki ma dać wiele emocji i wrażeń. Od pierwszych minut tego meczu wystąpiła cała trójka Polaków, co mogło nas cieszyć. Piłkarze Bayernu nie zamierzali odpuszczać, dlatego natychmiastowo ruszyli wysokim pressingiem pod pole karne rywala. Próbowali za wszelką cenę stworzyć zagrożenie, które zostanie zamienione na bramkę. Jednak szybko nastąpił obrót sprawy i to Borussia wyżej atakowała swojego rywala. Co więcej, zmusiła do błędu bramkarza gospodarzy Manuela Neuera, który skiksował przy wybiciu piłki. Lecz tego prezentu nie wykorzystali podopieczni Jurgena Kloppa, precyzyjnie rzecz ujmując był to Marco Reus i Robert Lewandowski. Najbardziej aktywnym w zespole z Bawarii był Frank Ribery, który popisywał się swoimi świetnymi umiejętnościami technicznymi. W jednej akcji założył siatkę trzem rywalom. Także dośrodkowywał piłki w pole karne, ale jego koledzy nie mogli tych wrzutek zamienić na bramkę. Później tempo tego meczu nam spadło. Obie drużyny nie były już tak otwarte i spokojniej wyprowadzały kontrataki. Nie chciały popełnić błędu, który mógłby zmienić losy tego pojedynku. Gracze Borussii Dortmund zagęszczali środek pola, aby uniemożliwić spokojne rozgrywanie piłki rywalowi. Bawarczykom nie było to na rękę, gdyż mieli problem ze spokojną grą na połowie Borussii. W 37 minucie w jednym ze starć, mocno ucierpiał Holger Badstuber. Reprezentant Niemiec musiał opuścić plac gry na noszach, ale za to był żegnany gorącymi oklaskami. Przede wszystkim ceni się takiego zawodnika, który jak prawdziwy gladiator, oddał całe zdrowie dla swojego zespołu. Lecz dla Juppa Heynckesa jest to trudny orzech do zgryzienia, albowiem był on nieodzownym elementem w jego układance. Pierwsza część tego meczu zakończyła się bezbramkowym remisem. Fani obu drużyn mieli sporą nadzieje na to, że później nastąpi przełamanie i padną gole. Na drugą osłonę tego spektaklu piłkarze wyszli bardzo zmotywowani, chcąc ugrać coś w tym meczu. Bayern nie dał sobie w kasze dmuchać i nie pozwalał podopiecznym Jurgena Kloppa, na spokojne rozgrywanie akcji. Dużo pracy na przełomie tego meczu miał Łukasz Piszczek, który ciągle walczył z graczami Bayernu. Głownie to Frank Ribery narobił dużych kłopotów Polakowi. Gospodarze uporczywie dążyli do sukcesu, co w końcu stało się faktem. Perfekcyjnym strzałem popisał się Toni Kroos, który nie dał absolutnie żadnych szans goalkeeperowi Borussii. Najpierw ograł Matsa Hummelsa, potem jego błąd starał się ratować Neven Subotić, ale ten również został przechytrzony przez młodego wilka z Monachium. Był to przykład na to, że odwaga i piłkarska upierdliwość przynosi owoce. Borussia nie zamierzała odpuszczać, natychmiastowo ruszając na bramkę strzeżoną przez Manuela Neuera. Defensorzy Bayernu pokazali duże umiejętności obronne i odpierali ataki drużyny z Dortmundu. Borussia chciała iść w ślady swojego przeciwnika i uporczywymi atakami zdobyć gola. Ten plan zakończył się sukcesem i goście doprowadzili do wyrównania. Na listę strzelców wpisał się Mario Gotze, który doskonałym strzałem lewą nogą, umieścił piłkę w bramce Bawarczyków. Zapowiadało to nam wielkie emocje do końca tego spektaklu. Gospodarze próbowali uradować swoich sympatyków, natomiast wszystkie akcje paliły na panewce. Borussia chciała wykorzystać słabą skuteczność rywali, ale nie wychodziło im to najlepiej. Manuel Neuer nie dał się drugi raz zaskoczyć. Ostatecznie wynik zakończył się remisem 1:1. Możemy być zadowoleni z tego meczu, albowiem zawodnicy obu drużyn oddali całe serce i zaangażowanie do gry, umilając nam te piłkarskie widowisko.

sobota, 1 grudnia 2012

Powrót Śląska na właściwe tory

Bez wątpienia mecz pomiędzy Lechem Poznań, a Śląskiem Wrocław, był uznawany za najciekawsze spotkanie 14 kolejki T-Mobile Ekstraklasy. Gospodarzom bardzo potrzebne były trzy punkty, gdyż chcą się liczyć w walce o Mistrzostwo Polski. Piłkarze z Wrocławia mieli bardzo dużą nadzieje, że w tym spotkaniu przełamią swój kryzys. Najbardziej byli zawiedzeni, po tym zremisowanym spotkaniu z Jagiellonią Białystok 3:3. W składzie Lecha Poznań zabrakło bramkarza Jasmina Buricia, który nie mógł wystąpić z powodu urazu. W jego miejsce do pierwszej jedenastki wskoczył Krzysztof Kotorowski. Tym razem od początku zagrał Aleksandar Tonev, który przez trenera Mariusza Rumaka, najczęściej był odstawiany. W ekipie Śląska Wrocław nie było za ciekawie, albowiem w kontrowersyjnych okolicznościach, klub opuścił Słoweniec  Patryk Mraz. Lechici zamierzali od początku zaskoczyć Ślężan, czymś niespodziewanym. Kebba Ceesay uderzył z dystansu, natomiast Marian Kelemen zachował spokój i wybronił ten strzał. Później w zespole Lecha błyszczał Tonev. Poruszał się bardzo szybko na połowie Śląska, oddając strzał z dalszej odległości. Podopieczni Stanisława Levego odpierali natarcia swojego rywala, pokazując przy tym, że wcale nie będzie tak łatwo, aby pokonać bramkarza gości. Obu drużynom brakowało pełnego opanowania w środkowej strefie boiska . Zazwyczaj próba wyprowadzenia kontry paliła na panewce. Dlatego gracze Śląska Wrocław przerzucali futbolówkę górą, co mogło martwić drużynę Kolejorza. W tym aspekcie goście próbowali być mocni, bo byli bardziej zbudowani, od podopiecznych Mariusza Rumaka. Z łatwością mogli wygrywać pojedynki główkowe. Na boisku wyglądało tak, jakby ten wynik oba zespoły satysfakcjonował. Była drobna wymiana ciosów, można rzec nawet, że wyglądało to, jak piłkarskie szachy. Goście zauważając, że Lechici tracą pewność siebie z upływem minut, to postanowili "dać po łapkach" graczom z Poznania. Dali się sfaulować, aby wywalczyć bardzo ważny stały fragment gry. Wykonawcą rzutu wolnego był Sebastian Mila, który podczas tych zawodów, nie błyszczał celnymi podaniami, co mogło dziwić wielu fanów. Jednak tym razem zauważył niekrytego Waldemara Sobotę i posłał do niego piłkę. Ten z chirurgiczną precyzją zagrał w pole karne, a Cristian Omar Diaz wpakował piłkę do siatki. Za tego gola można obwiniać Krzysztofa Kotorowskiego, albowiem wyszedł z bramki i nie trafił w piłkę. Także mocną burę można dać pozostałym obrońcą Lecha, że dali wybić się z uderzenia. Był to bardzo poważny cios, który gospodarze musieli przyjąć z pokorą. Podczas tego meczu bardzo mało aktywny był Gergo Lovrencsics, nie popisując się zagraniami, jaki nas przyzwyczaił. Ekipa Śląska z łatwością przedostawała się pod pole karne, próbując podwyższyć wynik. Do podwyższenia rezultatu nie doszło i skromnym, jednobramkowym prowadzeniem cieszyli się goście, po tej pierwszej odsłonie meczu.  Na drugą cześć spotkania trener Mariusz Rumak postanowił przeprowadzić dwie zmiany. Plac gry opuścili Aleksandar Tonev i Szymon Drewniak, a  pojawili się  Mateusz Możdżeń i Bartosz Bereszyński. Te roszady miały poprawić grę piłkarzy Lecha Poznań. To oni próbowali przejąć inicjatywę w tym meczu. Chcieli się szybko podnieść, ale wiemy jaki bilans mają Lechici. Kiedy tracą bramkę jako pierwsi, to już tego meczu nie wygrywają. Wierzyli, że tą statystykę da się w końcu zniwelować, natomiast było to bardzo ciężkie zadanie. Co prawda zawodnicy Śląska Wrocław wybijali piłkę na oślep, brakowało pełnej pewności siebie, ale takie poczynania nie sprawiły, aby to przyczyniło się na ich niekorzyść. Jednakże dla Lecha przyszły mroczne chwile. Najpierw gola zdobył Waldemar Sobota, a już niespełna minutę później na 3:0 podwyższył Piotr Ćwielong. Niesamowite rzeczy działy się w tym momencie, aczkolwiek już większość zgromadzonych na tym stadionie, przestało wierzyć w zwycięstwo. Jednak remis był sprawą otwartą, bo pamiętajmy co przed tygodniem uczyniła Jagiellonia. Lech próbował sobie stwarzać okazję, ale wszystkie je marnował. Głównie skupił się na oddawaniu strzałów z okolic 16stego metra. Dogodne sytuacje marnowali Możdżeń i Ślusarski. Ten drugi w pewnym momencie chciał pobawić w Dirka Kuyta, popisując się przewrotką. Próba minęła się z celem i Marian Kelemen nadal zachowywał czyste konto. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i o tym mogli się przekonać gospodarze. Przemysław Kazimierczak w swoim stylu zaprezentował się mocnym strzałem z dystansu, ale piłka trafiła w słupek. Lechici pragnęli zdobyć bramkę honorową, dziękując przy niej za wsparcie swoim kibicom. Wynik jednak nie uległ zmianie i Lech odniósł swoją trzecią porażkę z rzędu, na własnym stadionie. Ślężanie przełamali swój kryzys, zwyciężając na trudnym terenie.. 

piątek, 30 listopada 2012

Co z tym Lewandowskim ?

W ostatnim czasie naprawdę bardzo głośno robi się, wokół osoby Roberta Lewandowskiego. Spekuluje się, że niebawem zmieni on swoje barwy klubowe. Polak na rynku niemieckim zdobywa pozytywne recenzje, stając się kąskiem wielkich potentatów. Tym bardziej, że jest w znakomitej dyspozycji, regularnie zdobywając gole. To on pokonał Ikera Casillasa, zaliczając świetny mecz. Z resztą nie tylko w Dortmundzie, ale także w Madrycie, bo przy bramkach swojej ekipy, miał bardzo duży udział. Jego gole przypieczętowały triumf nad Ajaxem, lecz również wyjście z pierwszej pozycji w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dla Lewandowskiego, jak i jego kolegów, jest to spory wyczyn, zostawiając za swoimi plecami Real Madryt. Takimi poczynaniami przyciąga zainteresowanie wielu klubów. W tym tygodniu mówiło się o możliwym transferze do Juventusu Turyn. Jednakże dyrektor sportowy Borussii Dortmund Michael Zorc, zaprzeczył takim doniesieniom. Ponadto był bardzo zdziwiony, że taka informacja robi bardzo dużą furorę w naszym kraju. Jak wiemy wysłannicy Juventusu Turyn obserwowali Lewandowskiego, podczas czerwcowego meczu z Grecją. Wtedy wszystkie włoskie dzienniki sugerowały, że kolejnym klubem Roberta będzie "Stara Dama". Jeśli usłyszymy w najbliższym czasie, że Polak będzie przymierzany do wielu innych klubów, to na pewno nie będziemy zdziwieni. Liverpool, Manchester United, Manchester City, Milan, są to wielkie firmy, które chciały sprowadzić reprezentanta Polski w swoje szeregi. Podejrzewam, że już niebawem taka sceneria będzie miała miejsce. Jego menadżer Cezary Kucharski z pewnością by chciał, aby jego podwładny przeniósł się do prawdziwej potęgi futbolu. Lecz ten nie komentuje owych spekulacji, albowiem nie chce stworzyć niepotrzebnej burzy, wobec zawodnika Borussii, przed arcyważnym starciem z Bayernem Monachium. Robert zrobił niesamowite postępy, na przełomie ostatnich sezonów. Początkowo nie błyszczał skutecznością, ale w końcu zdołał przełamać swoją niemoc. Podczas pierwszego roku pobytu w Dortmundzie, tylko ośmiokrotnie trafił do siatki. W zeszłym sezonie statystyka ta, znacząco uległa poprawie. Zdobył on 22 bramki, co było dobrym prognostykiem przed Euro 2012. Wszyscy możemy być dumni, że Robertowi się w piłkarskim życiu układa, natomiast martwi nas to, że kiedy gra z Orłem na piersi, to nie może trafić do siatki. Od tego pamiętnego momentu, kiedy szybko napoczęliśmy Grecję, po golu Lewandowskiego, minęło sporo czasu. Zagraniczne kluby będą kusiły pracodawce Roberta dużymi pieniędzmi. Mówi się, że Borussia nie sprzeda naszego gracza, za mniej niż 25-30 milionów. Najbliższy okres czasu, będzie bardzo ważny dla gracza z nad Wisły, albowiem w przeciągu całego sezonu, może wyjaśnić się sprawa barw klubowych Roberta Lewandowskiego...

środa, 28 listopada 2012

Wspaniała przygoda dobiega końca

W ostatnim czasie jeden z najlepszych trenerów na świecie, po dokładnej analizie postanowił, że po upływie obecnego sezonu, zakończy swoją przygodę trenerską. Mowa o holenderskim coachu Guusie Hiddinku. Przez wiele lat zdobył wiele laur. Jest poważanym szkoleniowcem, gdyż nawet z przeciętnymi zespołami, potrafił wiele zdziałać. Swoją karierę  zaczynał, jako asystent w De Graafschap. Rok później przeniósł się do PSV Eindhoven i także był asystentem. W sezonie 1985/86 pierwszy raz poprowadził PSV, jako pierwszy szkoleniowiec. Już w tych rozgrywkach sięgnął po tytuł Mistrza Holandii, co było błyskawicznym osiągnięciem. Nie popadał w samozachwyt i sięgał po kolejne tytuły. W 1987,1988,1989 ekipa z Eindhoven pod jego wodzą, była bezkonkurencyjna w Eredivisie. Do tego może dorzucić, trzykrotne zdobycie Pucharu Holandii.Co bądź największym jego sukcesem, było zdobycie Pucharu Europy w 1988.  Po wspaniałym okresie w PSV przeniósł się do Turcji, gdzie poprowadził Fenerbahce Stambuł. Jednakże tą drużynę Hiddink trenował tylko rok. Przeniósł się do Valencii, aby osiągać z nią wiele sukcesów. Miał ku temu znakomite warunki, albowiem dobra infrastruktura stadionowa, która niewątpliwie ułatwiała mu prace. Po dwu letnim pobycie w Hiszpanii, objął funkcję selekcjonera reprezentacji Holandii. Był to jego cel, który w tym momencie się spełnił, natomiast nie chciał spoczywać na laurach, bo nie zamierzał zawieść wielu swoich rodaków. Pod jego wodzą Holendrzy odpadli w ćwierćfinale Euro 1996, po rzutach karnych z Francją. Kolejnym wielkim turniejem, był Mundial we Francji w 1998 roku. Tam jego podopieczni dobrze się spisali, ulegając w meczu o 3 miejsce Chorwacji. Po zakończeniu mistrzostw Hiddink zdecydował skończyć pracę z reprezentacją Holandii, dziękując wszystkim za mile spędzony czas. Tylko na jeden sezon związał się z Realem Madryt. Z tą drużyną zajął drugie miejsce w ligowej tabeli, uznając wyższość FC Barcelonie. Jednakże udało mu się zdobyć Puchar Interkontynentalny. Po roku pracy w Madrycie, dostał posadę w innej hiszpańskiej drużynie. Tym klubem był Betis Sevilla. Przygoda ta nie była długa, bo holenderski trener otrzymał wspaniałą ofertę pracy. Szybko po rozstaniu z Betisem, przejął stery w reprezentacji Korei Południowej. Były to dla niego bardzo dobre warunki, gdyż niebawem miały rozpocząć się Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii. Oczekiwania były bardzo duże, a przecież musiał budować ten zespół od podstaw. Stawiał na młodych zawodników, opierając tymi najbardziej doświadczonymi.Metoda ta sprawdziła się, co więcej reprezentacja Korei Południowej zajęła 4 miejsce. Między innymi reprezentacja Polski przekonała się, jak  świetnie Koreańczycy spisywali się pod wodzą Hiddinka, na tym Mundialu. Po wspaniałym wyczynie, zdecydował się, na powrót do ojczyzny. Przez 4 lata ponownie trenował PSV Eindhoven. Czterokrotnie zdobył Mistrzostwo Holandii, raz Puchar Holandii, także doszedł do półfinału Ligi Mistrzów w 2005 roku. Rok później został szkoleniowcem reprezentacji Australii. Ku zaskoczeniu wielu, doszedł z nią aż do ćwierćfinału. Australijczycy przegrali tamto spotkanie z reprezentacją Włoch. Po Mundialu w Niemczech Hiddink objął kolejną reprezentacje, tym razem ekipę Rosji. Na Euro 2008 dotarł do półfinału, ulegając późniejszym triumfatorom Hiszpanom. Jego drużyna po znakomitej piłkarskiej imprezie, spoczęła na laurach i nie dostała się na Mundial do RPA. Przez krótki okres czasu prowadził Chelsea Londyn. Zdobył Puchar Anglii, a także doszedł do półfinału Champions League. Kolejnym przystankiem trenerskim w jego karierze, była reprezentacja Turcji. Nie udało się osiągnąć awansu do Euro 2012. Z hukiem stracił posadę i musiał szukać nowego pracodawce. Po Hiddinka sięgnęło rosyjskie Anży Machaczkała. Z tym klubem rywalizuje na arenie Ligi Europy. Kontrakt ma podpisany do końca tego sezonu i wiadome jest, że go nie przedłuży. Niejednokrotnie pokazał, że nawet ze słabszymi drużynami, można się wspiąć na wyżyny.

wtorek, 27 listopada 2012

Bielsko-Biała zdobyta przez Kolejorza

Uzupełnieniem 13 kolejki T-Mobile Ekstraklasy, było spotkanie pomiędzy Podbeskidziem Bielsko-Biała, a Lechem Poznań. Gospodarzom bardzo potrzebne były punkty, gdyż walczą o utrzymanie. Zespół poznańskiego Lecha chciał się podnieść po porażce z Legią i nadal liczyć się w walce o końcowy triumf. Trener gości Mariusz Rumak zestawił nieco inną formację defensywną, niż miała miejsce w poprzednich meczach Po prawej stronie zagrał Mateusz Możdżeń, na środku Kebba Ceesay i Ivan Djurdjevic, a na lewej stronie wystąpił Luis Henriquez. Było to spowodowane brakiem kontuzjowanego Manuela Arboledy i zawieszonego za kartki Huberta Wołąkiewicza.Jeśli chodzi o Podbeskidzie, to nie było znaczących roszad w składzie. Głównym celem "Górali" było od pierwszych minut spokojne utrzymywanie się przy piłce. Nie chcieli, aby piłkarze Lecha szybko ich napoczęli. Jednak goście nie mieli takiego pomysłu na grę, gdyż nie zamierzali ujawniać wszystkich swoich kart. Starali się mądrze rozgrywać kontrataki, po których futbolówka wyląduje w siatce. Na początku w zespole "Kolejorza" aktywny był Gergo Lovrencsics, który ciągle wchodził w pole karne. Oddał dwa strzały, lecz minęły się one z celem. Lechici szukali sposobu, na pokonanie bramkarza gospodarzy. Richarda Zajaca próbował zaskoczyć Vojo Ubiparip, ale w końcowym rozrachunku piłka do siatki nie wpadła. Ten zawodnik przy jednej z akcji ofensywnych, doznał kontuzji. Na plac gry w jego miejsce pojawił się Aleksandar Tonev. Ta zmiana była widoczna, już chwile później. Bułgar dużo wnosił do swojego zespołu, solidnie napędzając ekipę Lecha Poznań. Zagrywał mnóstwo płaskich piłek na wolne pole, po których drużyna gości mogła skonstruować składną akcję. W 23 minucie Lechici wyszli na prowadzenie. Piłkę do bramki skierował Bartosz Ślusarski, który nie dał najmniejszych szans goalkeeperowi Podbeskidzia. Nie był to miły obrazek dla podopiecznych Marcina Sasala, albowiem jego zespół potrzebował punktów, które z biegiem czasu uciekały od "Górali". Po tym golu drużyna Podbeskidzia dużo utrzymywała się na połowie Lecha, rozgrywając tam piłkę, bez najmniejszych kompleksów. Mieli oni nadzieje, że zdobędą bramkę, która da im wynik remisowy. Przez pierwsze 15 minut bardzo nieaktywny był Ireneusz Jeleń, lecz potem to się zmieniło. Były reprezentant Polski stanowił rolę głównego architekta akcji, dośrodkowując futbolówkę w szesnastkę. Przede wszystkim gospodarze decydowali się na uderzenia z dystansu, aczkolwiek Jasmin Buric dobrze radził sobie z łapaniem tych piłek. Wydawało się, że kontry Podbeskidzia nie mają szans powodzenia, ale w końcu nastąpiło przełamanie. Bita piłka w pole karne, zła postawa obrońców jak i bramkarza, co powoduje utratę gola. Na listę strzelców wpisał się Robert Demjan, który popisał się ładną przewrotką. Cały stadion, choć niewielki, uradował się niezmiernie. Pod koniec pierwszej osłony meczu Lech naciskał. Gospodarze próbowali faulem, wybić rywala z rytmu. Lecz w swoich poczynaniach pogubili się i Dariusz Pietrasiak wyleciał z boiska. Powodem była czerwona kartka, po faulu na Gergo Lovrencsicsu. Można dyskutować czy ta kartka została słusznie pokazana, natomiast decyzja została podjęta i odwrotu być nie może. Pierwsza połowa skończyła się remisem 1:1. Drugą część tego meczu miała przechylić szale zwycięstwa, na czyjąś ze stron. Mobilizacja była ogromna. Kolejorz zaczął bardzo obiecująco. Podchodził pod karne, chcąc zmusić rywala do błędu. Podbeskidzie wychodziło z tej rywalizacji zwycięsko. Jednak potem gospodarze przejęli inicjatywę. Znakomitą okazję miał Ireneusz Jeleń, ale z najbliższej odległości nie trafił piłki do siatki. Kibice bardzo się zawiedli, bo Jeleń kiedyś by takiej sytuacji nie zmarnował. Trener Marcin Sasal postanowił wpuścić na plac gry nowego gracza. Tym szczęśliwcem był Kamil Adamek. Znany jest z tego, że potrafi zrobić zamieszanie w polu karnym rywala. W 68 minucie Lech ponownie objął prowadzenie. Bartosz Ślusarski pokonał po raz drugi w tym spotkaniu Richarda Zajaca i zawodnicy gości byli bardzo zwycięstwa. Jednakże mogło się to skończyć zupełnie inaczej, już minutę później. W polu karnym faulował Kebba Cessay i jedenastkę mieli gospodarze. Egzekutorem rzutu karnego był Ireneusz Jeleń, który mógł doprowadzić do remisu. Kiedyś był wybornym snajperem i chciał za wszelką cenę pokazać, że taką formą jeszcze dysponuje. Jednak fatalnie spudłował gracz "Górali" i nadal Lech był bliżej zwycięstwa. W 73 minucie na murawie pojawił się Bartosz Bereszyński, a boisko opuścił Karol Linetty. Ten zawodnik chciał pokazać trenerowi Rumakowi, że aspiruje do gry w pierwszym składzie. W 77 minucie udowodnił to doskonale, albowiem pokonał bramkarza "Górali" i zrobiło się już 3:1. Podopieczni Marcina Sasala nie zamierzali odpuszczać, choć były już iluzoryczne szanse, aby odnieśli zamierzony rezultat w tym spotkaniu. Nadzieje w 86 minucie dał Kamil Adamek, który zdobył bramkę dla swojej drużyny. Zmniejszył on rozmiary swojej porażki, pokazując pełną determinację i walkę do końca. Koniec końców Lech Poznań odniósł zwycięstwo i nie zamierza odpuszczać w walce o tytuł. Podbeskidzie jest w bardzo trudnej sytuacji, bowiem ma tylko 5 punktów i ma sporą stratę, do strefy dającej utrzymanie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Dawnych wspomnień czar w obiektywie Romana Kołtonia

Koreański Mundial w 2002 roku, był dla nas bardzo pamiętny. Polacy po szesnastu latach, powrócili na piłkarskie salony. Miała być to dla nas impreza życia, ale rzeczywistość dość brutalnie zweryfikowała te fakty. Zaliczyliśmy sportową klęskę, po której padało wiele pytań, dlaczego tak się stało. Odpowiedź na to pytanie, możemy uzyskać w książce Romana Kołtonia "Prawda o reprezentacji. Korea i nie tylko...". Autor tej książki to prawdziwy fascynat futbolu. Miał okazję dobrze obserwować naszą reprezentacje, albowiem komentował mecze z Mateuszem Borkiem, na antenie Polsatu Sport. Prawda o tych Mistrzostwach Świata, nie była najlepsza. Między innymi głównym czynnikiem były pieniądze, które poprzestawiały naszym piłkarzom, jak i selekcjonerowi, rozum w głowach. Zaczęli wyliczać ile to mogą dostać, za poszczególny mecz. Autor piszę, że swego czasu piłkarze chcieli przeprowadzać wywiady za kasę. Pomysłodawcą tego planu był Piotr Świerczewski, który był fundamentalną postacią w reprezentacji Polski. Dziennikarze od początku byli przeciwni temu, co sugerował zawodnik. Oburzenie było duże, bo nikt sobie nie wyobrażał, aby płacić piłkarzom za wywiady. Tutaj jest odpowiedni tej sytuacji cytat " Przyjeżdżam na kadrę i dostaję tysiąc dolarów, ale i tak jestem dumny, że gram z Orłem na piersi. Reprezentanci Francji za każdy mecz mają 50 tysięcy dolarów. Wiem to od Franka Lebouefa... Dostaję tysiąc dolarów, co nie znaczy, że nie chcę zarabiać więcej. Możemy zarabiać na reklamach- proszę bardzo, możemy na wywiadach- dlaczego nie?" To nie jest koniec chciwości pieniędzy polskich piłkarzy. Przed Eliminacjami do azjatyckiego turnieju, kolejny kadrowicz zaproponował podobną rzecz. Mianowicie chodziło o startowe, które ma starczyć"na taksówki i soczki" Tym razem wpadł na to Tomasz Hajto, który był znany z unikatowych pomysłów. Kołtoń pisze "Gianni( jest to przezwisko Hajty) również publicznie powiedział o startowym, które ma starczyć na taksówki i soczki. Tak to ujął. Boniek śmiał się głośno z tej wypowiedzi, a później- od początku kadencji Jerzego Engela- wprowadził bardzo godne startowe: 1.5 tysiąca dolarów za mecz towarzyszki i 3 tysiące dolarów za mecz o punkty"  Były to bardzo pokaźne kwoty pieniężne, które dla wielu Polaków, stanowiły roczny budżet w domach, a kadrowicze mieli je w przeciągu jednego zgrupowania. Jak wiemy piłkarze dostawali o wiele większą forsę w swoich klubach. Co więcej w naszym zespole popadł huraoptymizm, po udanych bojach eliminacyjnych. Engel w niejednym wywiadzie podkreślał, że jedziemy po złoto.Piłkarze mówili, że Brazylia nie jest im straszna. Jeśli chodzi o wątek dziennikarzy, to Engel starał sobie wybierać tych bardziej przychylnych. Nie radził sobie z krytyką, co w późniejszym rozrachunku, było bardzo mylne. 30 maja 2002 w koreańskim Busan, notabene w mieście, którym odbywał się pierwszy mecz z reprezentacją Korei Południowej, odbyła się konferencja prasowa z udziałem piłkarzy. Było to jedno wielkie show, można rzec, że miał miejsce boks na słowa. Za stołem zasiedli Marek Koźmiński, Tomasz Hajto i Jerzy Engel. Miała być to konferencja o tematach czysto-piłkarskich, lecz niestety stała się wyjaśnianiem porachunków między dziennikarzami, a piłkarzami. Głównie chodziło o wyzwiska naszych zawodników w stosunku, do dziennikarzy. W książce można znaleźć ciekawe fragmenty tej konferencji:"Kto kogo obraża? To panowie nas obrażacie. Ja nie czytam tego, co ukazuję się w prasie. Jednak informację docierają do mojej rodziny.. Niedawno żona z płaczem w słuchawce relacjonowała mi, co wypisują dziennikarze"- Tak na to wszystko wyrażał się szkoleniowiec reprezentacji Polski Jerzy Engel. Nie był to jednak koniec popisów. W centrum uwagi wdała się rozmowa Tomasza Hajty z Robertem Błońskim"Gazeta Wyborcza". Również tą część możemy przeczytać w książce Romana Kołtonia" Po wystąpieniu trenera rozpoczął się spektakl z udziałem Błońskiego i Hajty. Dziennikarz nie mógł opanować drżenia ręki, gdy trzymał mikrofon. W oczach miał łzy. Powiedział, że postawił 100 dolarów na zwycięstwo Polski nad Koreą- A 100 dolarów, to dla was panowie nic nieznacząca suma, ale dla mnie spora. Wierzę jednak, że wygracie- stwierdził" Tomasz Hajto nie byłby sobą, gdyby nie skontrował dziennikarza."Jeden z panów, nie wiem, czy pan Błoński, czy pan Godlewski, napisał, że coś krzyknąłem"Ty chamie z Belgii"- stwierdził. Trzeba ważyć słowa.My jesteśmy do waszej dyspozycji, wy nie macie do nas szacunku, nie macie respektu" Zbigniew Boniek na prośbę Romana Kołtonia-autora tej książki, przerwał konferencje i kazał rozmawiać o należytych tematach, a później zaprasza do osobnej sali, na wyjaśnienie całej sprawy. Kiedy piłkarze udali się do oddzielnej sali, aby wyjaśnić różne sprawy, mogło dojść do bójki. Piotr Świerczewski prawie rzucił się na Cezarego Kowalskiego z "Super Ekspresu" jednak do konfrontacji nie doszło. Kontekst sportowy znamy bardzo dobrze, czyli porażka na całym turnieju. To miał być Mundial, który wzniesie nas, na wyżyny swoich marzeń. Niestety tak nie było i Jerzy Engel rozstał się po turnieju z drużyną. Szkoda, że piłkarzom odbiło w tak ważnym momencie i musieliśmy zapomnieć o swoich marzeniach. Pieniądze, laury, zbyt duża pewność siebie sprawiły, że nie sprostaliśmy oczekiwaniom kibiców i dziennikarzy. Mogliśmy dużo zdziałać mieliśmy świetnych piłkarzy, trenera, jednak nie wykorzystaliśmy tych atutów i zmarnowaliśmy swój turniej życia...

sobota, 24 listopada 2012

Brazylia bez trenera

W ostatnim czasie zaczęło się rozliczanie pracy brazylijskiego trenera. Szefowie federacji doszli do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie rozstanie się z obecnym trenerem Mano Menezesem, który ich zdaniem osiągał niezadowalające wyniki. Głownie tu chodzi o pojedynki z rywalami światowej klasy, które Brazylijczycy ciągle przegrywali. Jak pamiętamy "Canarinhos" przegrali między innymi z Francją, Niemcami czy Argentyną. Takimi wynikami Menezes nie mógł liczyć na przychylność swojego związku. Prezes brazylijskiej federacji Jose Maria Marin boi się, że reprezentacja Brazylii pod wodzą Menezesa, zaliczy wpadkę na następnym Mundialu, który rozgrywany będzie w ich kraju.W swojej pracy szkoleniowej doszedł do finału Igrzysk Olimpijskich w Londynie, ale przegrał tam z Meksykiem 2:1. Był to bardzo duży zawód, iż ta ekipa jeszcze nie ma na koncie złota olimpijskiego. Także w Copa America 2011 reprezentacja Brazylii nie sprostała oczekiwaniom. Odpadła w ćwierćfinale z Paragwajem po rzutach karnych. Osiągnięcie sukcesu mogło smakować szczególnie, albowiem te rozgrywki były rozgrywane na boiskach argentyńskich, czyli na terenie odwiecznego rywala "Canarinhos". Za jego panowania zadebiutowali tacy piłkarze jak : Oscar i Neymar. Z upływem czasu zaczął dawać im więcej szans, za co chwalono Menezesa. Teraz narasta jedno pytanie: Czy jest dobra decyzja o zwolnieniu szkoleniowca, na niespełna 1,5 roku przed Mistrzostwami Świata? Prezes tamtejszego związku troszczy się o dobro narodowej drużyny i nie chce, aby jego plan legł w gruzach. Głównym celem reprezentacji Brazylii jest wygranie Mundialu. Dlatego żaden Brazylijczyk nie wyobraża sobie innego scenariusza. Kto obejmie stery po Mano Menezesie ? Kandydatów jest kilka na to stanowisko. W centrum uwagi mediów są takie postacie trenerskie jak :Pep Guardiola, Luis Felipe Scolari czy Mauricio Ramalho. Decyzje poznamy dopiero w styczniu, ale szefowie brazylijskiej federacji zastanawiają się który z nich będzie godnym następcą, po Mano Menezesie.

czwartek, 22 listopada 2012

Było miło, ale się skończyło

Po meczu 5 kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów, został zwolniony trener Chelsea Londyn Roberto Di Matteo. Roman Abramowicz zdecydował się zdymisjonować szkoleniowca swojej drużyny, po nieudanym spotkaniu z Juventusem. De facto "The Blues" przegrali 3:0. Przez taki rozwój zdarzeń ekipa z Londynu najprawdopodobniej będzie się mierzyć w Lidze Europejskiej. Jednakże szanse na wyjście z grupy są, ale Szachtar musiałby wygrać z Juventusem. Możnowładca londyńskiego klubu jest znany z tego, że ma bardzo słabą cierpliwość do szkoleniowców. Przypomnijmy, że Roberto Di Matteo wiele uczynił dla drużyny Chelsea. Zdobył Ligę Mistrzów, którą Abramowicz  od wielu lat oczekiwał. Hiddink, Ancelotti, Mourinho to są trenerzy, którzy nie dali rady sprostać wyzwaniu Rosjanina. Di Matteo pokazał prawdziwy kunszt swoich umiejętności trenerskich, zdobywając Champions League. Było to dla wielu bardzo zaskakujące, aczkolwiek pokazał tym, że wystarczy dobrze poukładać drużynę, a efekty przyjdą same. Uczynił to z tymi samymi zawodnikami, którymi dysponował Andre Villas-Boas. Poprawił atmosferę w drużynie, a także grę. Był wznoszony na rękach za taki wyczyn. Mógł z wielkimi nadziejami rozpoczynać nowy sezon. Jednak w Superpucharze Europy podopieczni Roberto Di Matteo odnieśli sromotną porażkę z Atletico Madryt 1:4. Ale w Premier League szło im znacznie lepiej. Byli oni w czołówce, ciągle bijąc się o tytuł. Odnosili oni przyzwoite wyniki i wydawało się, że wszystko stoi na dobrej drodze. Okazało się to bardzo mylne i  piłkarze Chelsea złapali kryzys. Nie wygrali od czterech spotkań w lidze, co martwiło Abramowicza. Po porażce z Juventusem nie wytrzymał i zwolnił szkoleniowca "The Blues". W mediach narastało jedno pytanie : Kto będzie następcą ? Padały dwa nazwiska : Guardiola i Benitez. Okazało się, że ten drugi objął stery po Di Matteo. Wielu zastanawia się czy jest to dobre posunięcie, ze strony działaczy londyńskiego klubu. Ten trener miał już swoje "pięć minut", a ostatni czas nie był dla niego udany. W Interze Mediolan nie sprostał wyzwaniu i przez ponad dwa lata szukał pracy. Znalazł ją w Londynie i sympatycy tego klubu mają ogromną nadzieje, że nowy trener ich nie zawiedzie.

środa, 21 listopada 2012

Klęska United w Stambule

Wczoraj o godzinie 20:45 odbył się mecz pomiędzy Galatasaray Stambuł a Manchesterem United. Goście na dużym luzie podeszli do tego pojedynku. Sir Alex Ferguson wystawił rezerwowy skład, oszczędzając podstawowych zawodników, aby nie odnieśli oni żadnych urazów. Dla Turków była to dobra wiadomość, która otwierała furtkę, do zrealizowania swoich marzeń. Jednakże zdawali sobie sprawę, że i tak będzie to ciężka przeprawa. Manchester miał już zapewnione wyjście z grupy, co więcej na pewno z pierwszego miejsca. Anglicy nie czuli większego ciśnienia przed tym meczem. W składzie "Czerwonych Diabłów" zagrali między innymi: Anderson, Rafael, Michael Carrick, Darren Fletcher, Javier Hernandez, Danny Welbeck. Ekipa gospodarzy wystąpiła w najlepszym składzie, jakim dysponowała. Na początku spotkania Fernando Muslera został sprawdzony przez graczy Manchesteru, natomiast nie dał się przechytrzyć i miał piłkę w swoich rękach. Dla tureckiego zespołu był to sygnał, że nie będzie tak łatwo o zwycięstwo. Oni jednak chcieli  pokazać"Czerwonym Diabłom", że także potrafią wyprowadzać solidne kontry. Początkowo próbowali zaskoczyć bramkarza gości, uderzeniami z dalszej odległości. Przy pierwszym takim strzale Anders Lindegaard miał duże problemy z właściwym złapaniem piłki. Obrońcy Manchesteru natychmiastowo wyjaśnili te zagrożenie. W polu karnym czaił się ten zabójczo niebezpieczny Burak Yilmaz. Turek w zeszłym sezonie dokonał rzeczy naprawdę godnej podziwu. Zdobył 33 bramki 34 meczach dla drużyny Trabzonsporu ! Dlatego później po niego sięgnął zespół ze Stambułu, mając nadzieje na to, że będzie również skuteczny, jak u poprzedniego pracodawcy. Ten mecz był bardzo agresywny. Obie ekipy faulowały się niemiłosiernie, a gwizdek arbitra ciągle milczał. Felipe Melo był bardzo brutalny, powinien już nawet w pierwszym kwadransie wylecieć z boiska za te faule, które popełnił, ale sędzia nadal nie pokazał mu kartki. Z tego są znane drużyny prowadzone przez Fatiha Terima, że na koncie mają więcej przewinień, niż rywale. Nordin Amrabat napędzał akcje Galatasary i był szalenie groźny w polu karnym. Piłkarze Manchesteru chcieli zaskoczyć turecką drużynę z stałych fragmentów gry. Pod koniec pierwszej połowy było blisko, gdyż piłka trafiła w poprzeczkę. W tamtym momencie podopieczni Fatiha Terima odetchnęli z ulgą, ale był to dla nich sygnał, że popełniają błędy w obronie. Na drugą część meczu gospodarze wyszli bardzo zmotywowani, byli głodni zwycięstwa, które było dla nich znaczące. Chcieli szybko napocząć United, ale wiedzieli oni co zamierzają Turcy. Głownie próbowali przeprowadzać ataki skrzydłami, ale jak się później okazało z mizernym skutkiem. Każda wrzutka Hamita Altintopa była rozszyfrowana przez defensorów "Czerwonych Diabłów". Piłkarze Galatasaray musieli się poważnie zastanowić nad sposobem zdobycia bramki. Yilmaz był nienasycony podczas tego meczu, albowiem każdy jego strzał został wybroniony przez bramkarza gości i jeszcze był bez bramki. Zdołał się jednak przełamać po świetnym dośrodkowaniu Selcuka Inana z rzutu rożnego. Głową skierował piłkę do bramki i Anders Lindegaard był bez szans w owej sytuacji. Ten wynik cieszył zespół z Turcji, co więcej przybliżał ich do wyjścia z grupy. Po tym golu podopieczni Sir Alexa Fergusona przejmowali inicjatywę w środkowej strefie boiska. Javier Hernandez robił co mógł, aby zmienić losy tego spotkania, ale bramkarz gospodarzy Fernando Muslera był w bardzo dobrej dyspozycji. De facto przekonaliśmy się o tym tydzień temu, podczas towarzyskiego z Urugwajem. Tutaj również nie zawiódł popisując się dobrymi paradami. Jeszcze Galatasaray miało okazje na podwyższenie wyniku, ale poprzeczka ratowała United od straty drugiej bramki. Wynik jednak nie uległ zmianie i Turcy wyszli zwycięsko z tej rywalizacji. Były to bardzo ważne trzy punkty, które dają olbrzymią nadzieje w walce o wyjście z grupy. Dla Manchesteru United ta porażka nie zrobiła większego wrażenia, gdyż wyszli rezerwowym składem, ponadto mają zapewnione wyjście z grupy, podczas tegorocznych rozgrywek piłkarskiej Ligi Mistrzów.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Klasyk wygrany przez Legię

Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy na mecz, który będzie kluczowy w kontekście całego sezonu T-Mobile Ekstraklasy. Lech Poznań na własnym stadionie podejmował Legie Warszawa. Od początku było wiadomo, że zwycięska drużyna będzie liderem w tabeli. Na to spotkanie przyjechało wielu skautów, których wizyta miała na celu wypatrywanie lokalnej młodzieży. Przed tym starciem duży kłopot miała poznańska drużyna, gdyż z powodu kontuzji nie mógł wystąpić Manuel Arboleda. Dlatego Mariusz Rumak musiał się poważnie zastanowić nad wyborem pary stoperów. W ostatecznym rozrachunku zdecydował się wystawić na dwójkę Wołąkiewicz-Kamiński. Największym zdziwieniem było posadzenie Aleksandara Toneva, a od pierwszych minut wystąpił siedemnastoletni Karol Linetty. Jeśli chodzi o drużynę Legii, to trener Urban nie miał poważniejszych problemów, podczas ustalania składu. Wreszcie defensywa gości wróciła do lepszego porządku. Jakub Wawrzyniak powrócił po kontuzji, co bardzo cieszyło szkoleniowca "Wojskowych". Jedynie co mogło martwić Urbana, jest fakt braku Ivicy Vrdoljaka. Jednakże trener Legii poradził sobie z tym fantem i mógł wyczekiwać na rozpoczęcie tego arcyważnego meczu. Trzeba pochwalić kibiców z Poznania, albowiem zapełnili stadion po brzegi i stworzyli fantastyczny doping. Mariusz Rumak podkreślał przed tym spotkaniem, że zawsze marzył o pełnym stadionie na meczu z Legią. Można rzec, że to marzenie się spełniło, natomiast sympatycy Lecha oczekiwali dobrej postawy swoich pupili, za ich pełne zaangażowanie. Na początku tego starcia gospodarze starali się dłużej utrzymać przy piłce, chcąc przy tym zmusić Legię do szybkiego błędu. Już pierwsza okazja mogła przynieść owoce, lecz Bartosz Ślusarski zmarnował swoją sytuacje. W odpowiedzi Mirosław Radovic chciał zaskoczyć Jasmina Buricia z dalszej odległości, ale cała akcja spaliła na panewce. Legia nie zamierzała się poddać, co udowodniła kilka minut później. Świetnie zagrana piłka na wolne pole, przez Jakuba Wawrzyniaka do Jakuba Koseckiego. Ten drugi wykorzystał błąd defensorów i pokonał bramkarza Lecha. To zagranie zaskoczyło całą formacje obronną "Kolejorza", natomiast pozwolili oni się zerwać młodemu Koseckiemu. Dobrze wiemy, że on takich sytuacji nie marnuje. Jednak nie był to koniec emocji. Dosłownie trzy minuty później gola zdobył Jakub Wawrzyniak. Pokazał się dużą determinacją, wygrywając pojedynek biegowy, jak i fizyczny z Rafałem Murawskim. Tym czynem pokazał selekcjonerowi reprezentacji Polski, że jest bardzo poważnym kandydatem, na lewą stronę obrony. Fani, ale też gracze Lecha myśleli, że jest to tylko sen i taki rozwój wydarzeń nie ma miejsca. Na pewno byli rozczarowani tym, że tak słabo grali, zawodząc na całej linii. Jednakże mogło być 3:0, ale Daniel Ljuboja nie wykorzystał prezentu jaki dostał od Huberta Wołąkiewicza. Defensor Lecha zachował się bardzo lekkomyślnie, wybijając piłkę pod nogi Serba. Może on mówić o sporym szczęściu, bo gdyby to zawodnik Legii wykorzystał, to byłyby naprawdę znikome szanse, na odrobienie strat. Gospodarze gubili się, co pokazywały ciągłe, niedokładne przeżuty piłki. Lech nie chciał odpuścić, musiał pokazać, że bardzo zależy im na wyniku. Ruszyli na bramkę Kuciaka, szukając gola, który włączył by ich do równorzędnej walki. Blisko tego celu był Bartosz Ślusarski, który trafił tylko w słupek. Złapał się za głowę, lecz mógł tylko żałować, że futbolówka nie trafiła do bramki. To nie był jednak koniec zmarnowanych sytuacji przez Ślusarskiego. Następnie nie wykorzystał dwóch dogodnych okazji, które powinny zamienić się, na zdobycz bramkową. W odwecie Legia w 32 minucie stworzyła koncertową akcje, próbując dobić gospodarzy. Ten kontratak zakończył się sukcesem, a Mirosław Radovic wpakował piłkę do siatki Lecha. Po tej pierwszej części spotkania szkoleniowiec Lecha, mógł tylko w szatni puścić, ten pamiętny finał Ligi Mistrzów z 2005 roku, aby piłkarze nabrali wiary w siebie i stanęli na szczycie swoich możliwości i marzeń. Gospodarze stwarzali sytuacje bramkowe, ale seryjnie marnował je Ślusarski. Trener Urban nie miał żadnych powodów do obaw, natomiast zwrócił uwagę na to, aby jego podopieczni nie spoczęli na laurach. W drugiej części tego meczu Mariusz Rumak zdecydował się na zmianę. W miejsce Gergo Lovrencsicsa, pojawił się Aleksandar Tonev. Bułgar miał na celu, lepsze rozprowadzenie akcji gospodarzy, mając na to 45 minut. Już pierwsze minuty drugiej części gry były odzwierciedleniem dobrej decyzji trenera Rumaka, gdyż Tonev był bardzo aktywny i dobrze zagrywał piłki. Vojo Ubiparip mógł napocząć bramkarza Legii, ale ten nie dał siebie zaskoczyć. Ta niewykorzystana sytuacja mogła się słono zemścić. Jakub Kosecki  zagrywał piłkę w pole karne, ale Daniel Ljuboja minął się z piłką. W tym meczu bardzo dobrze grał Dominik Furman, który zatrzymywał większość piłek zagrywanych przez ekipę "Kolejorza". Tą postawą pokazał trenerowi Urbanowi, że warto na niego stawiać. Kibice Lecha chcieli, aby ich drużyna wreszcie zdobyła gola, który da nadzieje na zmianę rzeczywistości w tym meczu. Dotychczas każda próba kończyła fiaskiem, co bardzo martwiło samych zawodników.  W końcu gospodarze przełamali się i zdobyli gola kontaktowego. Tym razem Bartosz Ślusarski z najbliższej odległości pokonał Kuciaka. Jeszcze piłka odbiła się o poprzeczkę, ale w końcowym rozrachunku trafiła do bramki. Gdyby kolejny raz spudłował napastnik Lecha, to byłby dla niego duży dramat, jak i dla poznańskiej drużyny. Ten gol dawał wiarę w całym Poznaniu, ale do końca meczu został niespełna kwadrans. Lechici robili co tylko mogli, by wynagrodzić kibiców za wspaniały doping, ale nie udało się już nic zrobić. Legia wygrała to spotkanie 3:1 i umocniła się w tabeli, mając przewagę czterech oczek, nad resztą stawki. Sympatycy Lecha byli bardzo zawiedzeni, bo stworzyli fantastyczną atmosferę na stadionie, a ich drużyna po prostu zaprezentowała się poniżej oczekiwań. Co mogło być powodem takiego wyniku? Na to składa się kilka czynników. Pierwszy jakże ważny czyli brak Manuela Arboledy, który był ostoją defensywy. Gdyby on grał, to obronna drużyny z Poznania zachowywałaby się zupełnie inaczej. Drugi fakt jest taki, że Mariusz Rumak pomylił się w wystawianiu składu. Karol Linetty był rzucony na zbyt głęboką wodę i nie podołał temu wyzwaniu Grał poprawnie, ale nie błyszczał podczas tego meczu. Nie wykorzystane okazje przez Bartosza Ślusarskiego miały bardzo ważne znaczenie, bo powinien zdobyć więcej niż jedną bramkę. Piłkarze Lecha muszą wyciągnąć wnioski i nie popełniać takich błędów, jeśli chcą myśleć o mistrzostwie. Legioniści wygrali pewnie to spotkanie, pokazując przy tym, że są bardzo poważną drużyną, która do końca będzie liczyła się w walce o końcowy sukces.

sobota, 17 listopada 2012

Prawdziwa legenda

Dokładnie 6 lat temu odszedł od nas jeden z najwybitniejszych piłkarzy na świecie, Węgier Ferenc Puskas. Urodził się on 1 kwietnia 1927 roku w Budapeszcie. Od najmłodszych lat chciał grać w piłkę, dlatego w wieku 12 lat zakończył szkołę i został piłkarzem. Jego pierwszym profesjonalnym klubem był Kisped Honved Budapeszt. W tamtym okresie panowała II wojna światowa. Swój debiut zaliczył po wojnie przeciwko reprezentacji Austrii. Notabene zdobył jednego gola, a reprezentacja Węgier wygrała mecz 5:2. Z Kispedem Budapeszt zdobył wiele laurów. Między innymi mistrzostwa Węgier 1950 wiosna, 1950 jesień, 1952, 1954, 1955. Także udało mu się kilkukrotnie zdobyć koronę króla strzelców. Uczynił to w roku 1948, 1950, 1953.Był rasowym snajperem, który zdobywał wiele bramek. Przez wiele lat był kapitanem reprezentacji Węgier, z którą nie zaliczył żadnej porażki w przeciągu 5 lat. Odzwierciedleniem tego było zdobycie w 1952 roku Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach. Jugosławia musiała uznać wyższość Węgier, których Puskas był dyrygentem gry .Dwa lata później na Ferenca i jego kolegów czekała kolejna piłkarska impreza. Mianowicie Mundial rozgrywany w Szwajcarii. Węgrzy dotarli tam aż do finału, przegrywając z drużyną RFN. Podczas tego finału Puskas zdobył jedną bramkę, a w całym turnieju cztery. Królem strzelców tamtych Mistrzostw Świata był inny Węgier Sandor Kocsis. W całej swojej karierze reprezentacyjnej zaliczył 84 występów, zdobywając aż 83 gole! Na Węgrzech był trudny okres, bo trwało powstanie.Puskas decyduje się udać do Austrii tam układać sobie życie, niż powrócić do ojczyzny. Jednakże w nowym kraju grał sporadycznie. Rok 1958 był dla niego kluczowy, gdyż związał się z Realem Madryt. Miał wtedy 31 lat i mało kto wierzył, że wniesie coś do zespołu "Los Blancos". Wtedy największą gwiazdą był Alfredo Di Stefano. Węgier nie grał pierwszych skrzypiec w zespole Realu, ale nadal zdobywał mnóstwo goli. Puskas zdobył Puchar Mistrzów w 1959, natomiast nie zagrał w samym finale. Jednakże rok później udało się powtórzyć wyczyn, co najważniejsze wystąpił w finale i zdobył cztery bramki. Wtedy Eintracht Frankfurt musiał uznać wyższość drużynie z Madrytu. Zdobył pięć razy Primiera Division. Uczynił to w 1961, 1962, 1963, 1964, 1965. Nie obyło się bez tytułu najbardziej strzelającego napastnika. Królem strzelców został czterokrotnie w 1960, 1961, 1963 oraz 1964. Ze względu na trudną sytuacje w swoim kraju decyduje się na grę w reprezentacji Hiszpanii. W tej ekipie wystąpił tylko czterokrotnie. Po zakończeniu piłkarskiej kariery, zdecydował się na zostanie trenerem. Podczas swojej przygody szkoleniowej prowadził między innymi : Hercules Alicante, Vancouver Royals, Deportivo Alaves,Panathinaikos Ateny, reprezentacje Arabii Saudyjskiej i reprezentacje Węgier. 17 listopada 2006 przegrał walkę z chorobą Alzheimera i odszedł z naszego świata. Miał 79 lat. Przez wiele lat był topowym zawodnikiem na świecie, a obecnie jest jednym z najlepszych w historii futbolu.

czwartek, 15 listopada 2012

Światowa klasa Urugwajczyków

Do Gdańska przyjechała jedna z najlepszych drużyn świata czyli Urugwaj. Dla podopiecznych Waldemara Fornalika czekał bardzo ważny sprawdzian przed meczami eliminacyjnymi z Ukrainą i San Marino. W tym spotkaniu selekcjoner reprezentacji Polski mógł przetestować ustawienie i sprawdzić niektórych zawodników. Oscar Tabarez przed ta potyczką powiedział, że jego piłkarze na boisku nie odpuszczą ani minuty. Notabene w składzie gości zabrakło Diego Forlana i Diego Pereza, którzy pozostali w swojej ojczyźnie. Z kolei Waldemar Fornalik postanowił posadzić na ławce rezerwowych Jakuba Błaszczykowskiego, gdyż wrócił świeżo po kontuzji. Nie chciał ryzykować jego stanu  zdrowia, dlatego Kuba nie rozpoczął tego spotkania od pierwszych minut. Duży dylemat miał nasz selekcjoner, który wahał się na kogo postawić w bramce. Zdecydował się jednak na to, że jedną połowę zagra Przemysław Tytoń, a drugą Tomasz Kuszczak. Dużym problemem dla Fornalika był brak Jakuba Wawrzyniaka z powodu urazu. Na lewej stronie postawił na Marcina Komorowskiego, notabene kiedyś występował na tej pozycji. Ten mecz był jubileuszowy dla Roberta Lewandowskiego, albowiem rozgrywał mecz nr 50 w reprezentacji Polski. Zapewne chciał zdobyć gola, którego nie udało mu się zdobyć od spotkania z Grecją. Urugwaj nie chciał odpuszczać tego spotkania i widoczne było to na samym początku. Znali nasze słabe strony, lecz także nasze zalety. Na skrzydle rozpędzony był Kamil Grosicki, chcąc skonstruować jakąś ciekawą akcje. Już w pierwszych minutach dobrze centrował, aczkolwiek ta akcja minęła się z celem. Urugwajczycy nie chcieli odpuszczać i Cavani mógł pokonać Przemysława Tytonia, ale nasz bramkarz wywiązał się ze swoich obowiązków. Polacy byli w tym meczu zdekoncentrowani, słabo grali w środkowej strefie boiska. Najbardziej znać osobie dawała ta dwójka z przodu, a mianowicie Edinson Cavani i Luis Suarez. Pokazywali swoimi sztuczkami, że są wirtuozami światowej klasy. Każdy atak "Celestes" był wyprowadzany skrzydłami, poprzez płaskie, prostopadłe zagrania. Nasi obrońcy w pewnych momentach nie wiedzieli jak się mają zachować. Przy graczach urugwajskich grali w zbyt dużych odstępach od nich, więc nasi przeciwnicy  mieli dużo swobody. Staraliśmy się zaskoczyć rywala solidną kontrą. Robert Lewandowski mógł pokonać Fernando Muslere, ale ten pokazał prawdziwy kunszt swoich umiejętności. Później próbował Ludovic Obraniak z dalekiej odległości, lecz ten strzał nie zakończył się pomyślnie. Goście mieli w swojej drużynie klasowych zawodników, co odzwierciedlało się na placu gry. Mądrze rozprowadzane akcje, które budziły sporą obawę u naszych defensorów. Ten brak koncentracji dał się we znaki w 22 minucie. Reprezentacja Urugwaju objęła prowadzenie po samobójczym trafieniu Kamila Glika. Bohater meczu z Anglią zaliczył wpadkę o jakiej musiał szybko zapomnieć. Brakowało stabilizacji u defensywnych pomocników reprezentacji Polski. Eugen Polanski w dziecinny sposób został ogrywany przez Urugwajczyków, co otwierało drogę do bramki Przemysława Tytonia. W 34 minucie Luis Suarez założył siatkę Glikowi, podał prostopadłą piłkę do Cavaniego i ten pokonał naszego goalkeepera. W ten oto sposób Urugwaj był blisko przełamania swojego kryzysu. Od pięciu spotkań byli bez zwycięstwa. Jeszcze szukaliśmy gola do szatni, ale Grosicki trafił w boczną siatkę. Po pierwszej części spotkania goście pewnie prowadzili 2:0. Na drugą cześć meczu podopieczni Waldemara Fornalika, chcieli jak najszybciej zapomnieć o nieudanym początku. Mieli nadzieje, że zdołają się przełamać i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Waldemar Fornalik przeprowadził dwie zmiany w swoim zespole. Boisko opuścili Kamil Glik i Przemysław Tytoń, a w ich miejsce pojawili się Damian Perquis i Tomasz Kuszczak. Ten drugi dostał szansę na którą  od dawna czekał. Urugwaj nie chciał, aby Polacy doprowadzili nawet do remisu. Starali się wybijać ich z rytmu, prezentując przy tym światowy poziom. Na boisku byłą widoczna różnica klas pomiędzy tymi zespołami. Tak jak w pierwszej odsłonie meczu, goście płaskimi, prostopadłymi podaniami szukali kolejnych okazji do podwyższenia rezultatu. Polacy mimo wszystko nie poddawali się. Łukasz Piszczek próbował zaskoczyć Fernando Muslere, ale ten kolejny raz udowodnił swoje duże umiejętności. Chcieliśmy się wznieść na wyżyny swoich możliwości, ale nadal Muslera był niepokonany. W końcu nasza zaciętość, pełna determinacja przyniosła owoce. Ludovic Obraniak kapitalnym strzałem pokonał urugwajskiego goalkeepera i zdobył bramkę dla naszego zespołu. Po tej bramce była nadzieja na odmienienie losów tego meczu. Jednak spoczęliśmy na laurach, szybko popadając w samozachwyt po tym golu. Luis Suarez stanął oko w oko z Kuszczakiem i okazał się lepszy od reprezentanta Polski. Wtedy już Urugwaj był blisko końcowego triumfu. W 72 minucie na boisku zobaczyliśmy Łukasza Trałkę, który zmienił słabo grającego w tym meczu Eugena Polanskiego. Miał on tylko 18 minut na to, aby pokazać trenerowi Fornalikowi, że warto na niego stawiać także w kolejnych konfrontacjach. Minutę później Jakub Błaszczykowski pojawił się na murawie. Jednakże boisko opuścił Kamil Grosicki, ten który napędzał akcje naszego zespołu. Polacy byli jednak bezradni i były już znikome szanse na zmianę rezultatu. Na ostatnie minuty pojawił się Arkadiusz Milik, zmieniając Grzegorza Krychowiaka. Ten 18 letni zawodnik Górnika Zabrze, chciał za wszelką cenę dobrze pokazać się przeciwko Urugwajowi. Wynik ten nie uległ zmianie i odnieśliśmy porażkę z klasowym zespołem. Urugwaj pokazał jak się gra w piłkę, przewyższając umiejętnościami nasz zespół. Miejmy nadzieje, że szybko wyciągniemy wnioski z tej porażki i poprawi grę na zbliżające się marcowe mecze eliminacyjne.