środa, 26 grudnia 2012

Cudowne zwycięstwo Manchesteru United

Niewątpliwie starcie Manchesteru United z Newcastle United, było najciekawszym spotkaniem w 19 kolejce Premier League. Goście chcieli sprawić niespodziankę, by oddalić się od dolnych rejonów tabeli. Trzeba dodać, że w zespole Manchesteru United, nie mogli zagrać tacy piłkarze jak : Wayne Rooney, Nani, Rafael, Shinji Kagawa i Anderson. Jednakże podopieczni Alana Pardewa także byli osłabieni przed tym meczem, bowiem nie mogli zagrać między innymi: Cheik Tiote, Yohan Cabaye, Hatem Ben Arfa, Steven Taylor oraz Dan Gosling.

Na początku tego spotkania Manchester spokojnie rozgrywał piłkę w środkowej strefie boiska, mając nadzieje, że uda się szybko napocząć piłkarzy Newcastle. Podopieczni Sir Alexa Fergusona charakteryzowali się długimi przerzutami na przeciwległą  stronę boiska, ale brakowało w nich dokładności. Goście nie zamierzali dać sobie łatwo pograć, próbując stworzyć składną kontrę. Demba Ba uderzał na bramkę z 30. metrów, czego nie spodziewał się David De Gea, odbijając futbolówkę przed siebie. Jednakże trafiła ona pod nogi Jamesa Perche'a, który skierował futbolówkę do siatki. Hiszpański bramkarz Manchesteru powinien poradzić sobie z tą interwencją, ale nie udało się tego dokonać. Sir Alex Ferguson nie wierzył w to, co widział. Jego podopieczni zachowali się niefrasobliwie, świadcząc o tym, że nie do końca byli skoncentrowani. Fani Newcastle przybyli na Old Trafford w niewielkiej grupie, ale mogli się cieszyć z takiego rozwoju zdarzeń. Gospodarze dążyli do tego, aby wrócić do równorzędnej rywalizacji. Jednakże defensorzy gości tworzyli zaporę, trudną do przejścia. Manchesterowi brakowało pomysłu na grę, co mogło cieszyć zespół przyjezdny. W ekipie Alana Pardewa notorycznie próbował zagrozić bramce gospodarzy Demba Ba, którego strzały były ciągle blokowane. W 20. minucie Tim Krul był zdziwiony, że podopieczni Sir Alexa Fergusona do tej pory, nie zagrozili jego bramce. Rzucały się w oczy płaskie zagrania, które przejmowali defensorzy Newcastle. Goście grali z prawdziwą finezją, chcąc pokazać, że nie są gorsi od Manchesteru.

Gospodarze dość często wrzucali piłkę w pole karne, lecz wszystkie zagrania kończyły się fiaskiem. W 24 minucie szczęście uśmiechnęło się do zawodników Manchesteru. Zamieszanie w polu karnym, źle się skończyło dla podopiecznych Alana Pardewa. Chicharito oddał strzał, który z najwyższym trudem obronił Krul. Jednakże w odpowiednim miejscu i czasie znalazł się Johnny Evans, który wpakował piłkę do pustej bramki. Radość trwała krótko, bowiem Evans zdobył drugiego gola w tym meczu, ale tym razem skierował futbolówkę do własnej bramki, co oznaczało, że zanotował samobójcze trafienie. Początkowo gol nie został uznany, lecz po konsultacji głównego arbitra z sędzią bocznym, bramka została zaliczona. Oznaczało to, że gospodarze od nowa będą musieli odrabiać straty. David Santon postawił sprawdzić refleks bramkarza rywala, uderzając z dystansu, natomiast De Gea zachował czujność i nie dał się zaskoczyć. Zawodnicy Newcastle byli częściej w posiadaniu piłki, co oznaczało, że gra idzie im znacznie lepiej niż gospodarzom. Każdy piłkarz Manchesteru myślał, że jest to koszmar, to naprawdę miało miejsce. Goście mogli zdobyć trzeciego gola, ale futbolówka trafiła w poprzeczkę. W zespole prowadzonym przez Sir Alexa Fergusona było widać duży strach, który cały czas towarzyszył im, podczas dzisiejszych zawodów. Prezentowali się poniżej oczekiwań, co martwiło fanów zgromadzonych na Old Trafford. W końcówce pierwszej połowy Robin Van Persie spróbował uderzenia z rzutu wolnego, ale strzelił obok bramki. Chciał się wspiąć na wyżyny swoich marzeń, jak w spotkaniu z Manchesterem City, natomiast teraz Holender mógł czuć się zawiedziony. Podczas tej pierwszej połowy w ekipie gospodarzy, każdy grał poniżej oczekiwań. Nie dziwił fakt, że kibice tą grę wynagrodzili gwizdami. Była to solidna lekcja pokory dla graczy Manchesteru United, z której chcieli wyciągnąć wnioski. 

Drugą część tego meczu miała być o wiele lepsza w porównaniu do pierwszej, która była fatalna dla gospodarzy. Sympatycy "czerwonych diabłów" pragnęli, aby ich pupile prezentowali się lepiej. Jednakże początek temu nie owocował. Piłkarze Sir Alexa Fergusona prezentowali nieprecyzyjne podania, które uniemożliwiły stworzenie składnej akcji. Fabricio Coloccini grał w sposób fenomenalny, tworząc ścianę trudną do przejścia. Piłkarzom Manchesteru grało się bardzo ciężko, ale wierzyli, że w końcu nastąpi przełamanie. W 58. minucie po doskonałym strzale z 30. metrów wyrównał Patrice Evra, który nie dał absolutnie żadnych szans bramkarzowi rywala, uszczęśliwiając kibiców na stadionie. Gra nieco się pozmieniała, bo gospodarze wreszcie nie bali się ryzyka, chcąc zgarnąć pełną pulę w tym meczu. Tym razem grali spokojniej w obronie, by kolejny raz nie popełnić błędów. W 67. minucie zawodnicy Manchesteru spoczęli na laurach, co znacząco się zemściło. W pole karne piłkę zagrywał Gabriel Obertan, a dobrze ustawiony Papiss Cisse wykorzystał niefrasobliwość defensorów przeciwnika, zdobywając gola, który ponownie wyprowadził graczy Newcastle na prowadzenie. Trzy minuty później błyszczał Robin Van Persie. Najpierw uderzył na bramkę, ale Tim Krul obronił strzał Holendra. Jednakże dobitki nie zdołał zatrzymać i snajper Manchesteru doprowadził do wyrównania. Chwilę potem mogło być już 4:3 dla gospodarzy, ale Coloccini uratował swój zespół przed stratą gola. Mógł się podobać Patrice Evra, bo nie bał się brać ciężaru gry, na swoje ramiona. W "szesnastce" gości miała miejsce kontrowersyjna sytuacja, bowiem ten błyskotliwy Coloccini zagrywał piłkę ręką. Arbiter stwierdził, że było to przypadkowe zagranie i gra toczyła się dalej. Jednak później koncertowo marnowali swoje okazje podopieczni Sir Alexa Fergusona. Najpierw  Robin Van Persie minimalnie obok bramki skierował futbolówkę. Następnie Chicharito nie zdołał pokonać Tima Krula, strzałem z bliskiej odległości. Gospodarze wyraźnie przejęli inicjatywę, po nieudanej pierwszej części gry. To oni byli zdobycia bliżej zdobycia zwycięskiego gola, niż gracze Newcastle. Lecz rzeczywistość owe fakty mogła zweryfikować inaczej, bo piłka trafiła w słupek, ratując Manchester przed utratą gola. Następnie byliśmy świadkami kolejnej zmarnowanej okazji przez Chicharito, który spudłował po uderzeniu głową, a w tej akcji przytomnie zagrywał Ryan Giggs. Co się odwlecze, to nie uciecze. Meksykański napastnik gospodarzy popisał się precyzyjnym strzałem, który pokonał Tima Krula, nie dając szans na skuteczną interwencję.

Piłkarzom Newcastle punkty wymknęły się z rąk, co bardzo ich martwiło, bo dali z siebie wszystko, a poczuli gorycz porażki. W tym meczu byliśmy świadkami dużej dawki emocji, która towarzyszyła nam od pierwszych minut. Co więcej, nikt się nie spodziewał, że Manchester będzie wstanie się podnieść, po kilku okresach świetnej gry Newcastle. To zwycięstwo cieszy podopiecznych Sir Alexa Fergusona, gdyż przybliża ich do tytułu mistrzowskiego. Po tym spotkaniu dostali kolejną dobrą wiadomość, że ich odwieczny rywal Manchester City, przegrał swoje spotkanie, będąc gorszy od Sunderlandu. 

wtorek, 25 grudnia 2012

Udany rok Hajty

Po zakończeniu swojej piłkarskiej kariery, Tomasz Hajto zamierzał zostać trenerem. To marzenie było trudne do zrealizowania, albowiem nie mógł otrzymać pozwolenia na pracę szkoleniową w klubach Ekstraklasy. Decyzją tą podjęła specjalna komisja ds. Kształcenia i Licencjonowania PZPN pod dowództwem Wojciecha Łazarka, ponieważ nie posiadał on potrzebnych uprawnień "UEFA Pro Licence". Były reprezentant Polski nie zamierzał się podać i uparcie dążył do swojego celu. Dnia 10 lutego ta sama komisja przyznała warunkowo licencję "PZPN Pro", która upoważniała Hajtę do prowadzenia drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Od tamtego momentu formalnie został szkoleniowcem Jagiellonii Białystok. Na swojego asystenta powołał Dariusza Dźwigałe, który miał pomóc w sukcesie "Gianniemu".  Jednakże początek miał bardzo ciężki, gdyż prowadzony przez niego zespół grał poniżej oczekiwań, stawianym przez działaczy tego klubu. Podopieczni Tomasza Hajty w pierwszym meczu polegli z Koroną na wyjeździe, przegrywając 0:2. Nieudany początek miał zmazać mecz z Cracovią, który był rozgrywany w Krakowie. Tam Jagiellonia zanotowała bezbramkowy remis. Następnie czekał ich pierwszy mecz w Białymstoku na wiosnę. Ruch Chorzów przyjechał bardzo zdeterminowany, aby ograć zespół prowadzony przez Hajtę. Rzecz ta udała się, bowiem Arkadiusz Piech zdobył jedynego gola w spotkaniu, który przechylił szalę zwycięstwa na stronę "Niebieskich". Zaczęło robić się dość nieciekawie, bo nikt sobie nie wyobrażał, że Jagiellonia zanotuje tak słaby start. Popularny "Gianni" miał nadzieje, że w kolejnym pojedynku z Polonią Warszawa, uda się przełamać zły początek. Niestety Tomek się przeliczył i jego drużyna doznała sromotnej porażki 1:4. Po tej klęsce było wiadome, że kolejna potyczka z Lechem Poznań będzie kluczowa w kontekście dalszej pracy w Białymstoku. Liczyło się tylko zwycięstwo, lecz rzecz ta nie była łatwa. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do Jagiellonii, bowiem wygrali 2:0. Z Hajty zeszło ciśnienie, które ciążyło nad nim, przed tym spotkaniem. Co więcej, ten sukces przyczynił się do stabilizacji formy jego zawodników. Klub z Białegostoku pokonał Wisłę na własnym stadionie 1:0, a także zremisował z Legią 1:1 w wyjazdowym spotkaniu. Ostatecznie drużyna uplasowała się na 10 miejscu, natomiast jego autorski zespół będzie można zobaczyć od kolejnego sezonu. Przede wszystkim może się podobać to, że zredukował liczbę obcokrajowców, czego nikt tak odważnie nie czynił. Zaczął stawiać na młodszych polskich graczy, dając im szanse na prawdziwy rozwój. Przykładem było letnie okienko transferowe, gdzie młodzież wzmocniła Jagiellonię. Do klubu latem trafili: Michał Pazdan, Filip Modelski, Łukasz Skowron oraz Paweł Tarnowski. Jednakże kilku piłkarzy musiało opuścić klub, głównie byli to zawodnicy, którzy nie posiadali polskiego obywatelstwa. W drużynie z Białegostoku musieli się rozstać, tacy piłkarze jak: Mladen Kascelan, Ermin Seratlić, Marko Cetković oraz Merab Gigauri. Początek tego sezonu był w miarę dobry. Zaczęło się od wymęczonego zwycięstwa nad Podbeskidziem Bielsko-Biała, a później remisem z Górnikiem Zabrze 1:1. Nad zespołem prowadzonym przez Tomasza Hajtę, nastąpił okres samych remisów lub porażek. Jego zespół nie mógł odnieść zwycięstwa nawet z takim Piastem i Pogonią, co denerwowało zarząd klubu. Kiedy Jagiellonia przegrała mecz z Lechią Gdańsk 1:2, wszystkim wydawało się, że dni Tomasza Hajty w Białymstoku są policzone. Zbliżało się spotkanie z Lechem Poznań, które było rozgrywane w stolicy Wielkopolski. Większość myślała, że zespół "Kolejorza" będzie dyktował warunki gry i skończy się to tragicznie dla zespołu z Podlasia. Jednak okazało się, że było na odwrót i gruntowna taktyka Hajty zdała egzamin. Jagiellonia wygrała z Lechem 2:0, utrzymując przy tym na stanowisku "Gianniego". To zwycięstwo przyczyniło się, do większej determinacji w kolejnych meczach. Piłkarze Jagiellonii udowodnili w meczu z Legią, że wygrana nad Lechem, nie była dziełem przypadku. W końcowym rozrachunku udało się pokonać podopiecznych Jana Urbana 2:1. Także napłatali figla graczom Śląska Wrocław, remisując z nimi 3:3. Przede wszystkim trzeba dodać, że zespół Jagiellonii przegrywał trzema bramkami, by później odwrócić sprawę z pozytywnym rezultatem. W ostatniej części sezonu nie udało się wykorzystać łatwiejszego terminarza. Tradycyjną rzeczą stały się remisy, które odzwierciedliły tą rundę dla zawodników prowadzonych przez Tomasza Hajtę, kończąc ją na 10 miejscu. Trzeba przyznać, że ten rok był udany dla początkującego trenera. Jednakże na tym nie chce poprzestać, bo jego Mont Everestem w tej dziedzinie, jest objęcie funkcji selekcjonera reprezentacji Polski. O marzenia trzeba walczyć do końca i to będzie starał się czynić były reprezentant Polski...

sobota, 22 grudnia 2012

Dwadzieścia lat Polsatu

Ostatnio telewizja Polsat obchodziła swoje dwudzieste urodziny. Dla każdego pracownika tej stacji, był to dzień szczególny. Początki zaczęły się 5 grudnia 1992, kiedy w mało komfortowym studiu prowadzone zostały pierwsze audycje. Z biegiem czasu notowali większe rokowania, które pozytywnie wpływały na skład redakcji. Sport w Polsacie początkowo był w małych ilościach. Właściciel tej stacji komercyjnej Zygmunt Solorz-Żak, wykupił prawa do niektórych meczów Ekstraklasy. Pokazywano spotkania Legii Warszawa, która ciągle walczyła o tytuł Mistrza Polski. W tamtej drużynie grało kilku reprezentantów Polski takich jak: Marek Jóźwiak, Cezary Kucharski, Jacek Zieliński, Maciej Szczęsny. Później również zakupiono prawa do żużlowych rozgrywek, w których ogromne znaczenie odgrywał Tomasz Gollob. Po ośmiu latach pracy Zygmunt Solorz-Żak postanowił utworzyć, pierwszy w Polsce kanał o tematyce sportowej. Do swojej stacji sprowadził dwóch najbardziej zapowiadających się polskich komentatorów sportowych, czyli Mateusza Borka i Romana Kołtonia, którzy od tamtego momentu są twarzami Polsatu. Również zatrudnił kilku świetnych redaktorów w specjalizacji siatkówki, która robi największą furorę w owej telewizji. Jako przywódcę tej grupy powołał Mariana Kmitę. Sukcesy przychodziły dość szybko, czego zazdrościła konkurencja. Pierwszym owocem tej pracy, było transmitowanie piłkarskiego Mundialu w Korei i Japonii w 2002 roku. De facto grała tam reprezentacja Polski, w której pokładano wielkie nadzieje. Nikt się nie spodziewał, że tak szybko stacja będzie się piąć na szczyt. Rok później w Polsacie mogliśmy oglądać Mistrzostwa Europy w Turcji, gdzie nasze siatkarki zdobywały złoto. Był to historyczny moment dla polskiej siatkówki, jak i dla stacji. Telewizja ta słynęła z transmitowania piłkarskiej Ligi Mistrzów. Widzowie we wtorkowe i środowe wieczory zasiadali wygodnie w fotelach, aby obejrzeć prawdziwą dawkę futbolu. Do historii przeszła transmisja Finału Ligi Mistrzów z 2005 roku, kiedy w bramce czarował Jerzy Dudek. Duże powodzenie Polsatu przyczyniło się, do stworzenia drugiego kanału: Polsat Sport Ekstra. Został on założony przed Mistrzostwami Świata w Niemczech, gdzie mogliśmy zobaczyć obraz w rozdzielczości HD. Mundial Niemcy 2006 stanowił wiele emocji, gdyż kolejny raz nasza reprezentacja brała udział, na wielkim turnieju. Jako pierwsza stacja w Polsce pokazała wyścigi Formuły 1 z udziałem Roberta Kubicy. Byliśmy świadkami dobrych, jak i złych momentów naszego kierowcy. Euro 2008 było w całości pokazane z Austrii i Szwajcarii. Ekipa Polsatu stworzyła znakomitą atmosferę temu przedsięwzięciu, co umilało widzom oglądanie ważnego turnieju na starym kontynencie. W centrum uwagi znajdowała się Reprezentacja Polski prowadzona przez Leo Beenhakkera, która po raz pierwszy zakwalifikowała się do Mistrzostw Europy. Bardzo dużym osiągnięciem było pokazywanie licznych imprez siatkarskich, w których Polacy dominowali. Wygranie Ligi Światowej mężczyzn 2012, Mistrzostwa Europy 2009, także zdobycie srebrnego medalu na Mundialu w Japonii 2006. Jeżeli chodzi o siatkówkę kobiet, to z Polsatem mogliśmy śledzić Mistrzostw Europy 2009 rozgrywane w Polsce, gdzie nasze zawodniczki zdobyły brąz. Po czterech latach przerwy powróciły mecze reprezentacji Polski w piłce nożnej, które są prawdziwym dodatkiem do oferty sportowej. Życzymy Polsatowi, aby w takiej samej dyspozycji prezentował się w najbliższym czasie. Spędziliśmy wiele wspaniałych chwil, które wspominamy z wielkim sentymentem. To nie przypadek, że ta stacja zdobyła wiele laur.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Dobry moment na wyjazd ?

Po zakończeniu rundy jesiennej w Ekstraklasie, zrobiło się spore zamieszanie wokół osoby Arkadiusza Milika. Świeżo upieczony reprezentant Polski ma niespełna 18 lat i ciągle marzy, aby wspiąć się na piłkarski szczyt.  W tym sezonie na boiskach T-Mobile Ekstraklasy zdobył 7 bramek. Jak na tego chłopaka, był to bardzo dobry wynik. Gracz Górnika Zabrze swojej drużynie dał wiele radości, będąc jakże ważnym elementem w układance trenera Adama Nawałki. To głównie dzięki jego trafieniom Zabrzanie znajdują się w czołówce ligowej tabeli. Nikogo nie dziwiło, że Milik ma mnóstwo ofert z zagranicy. Zdecydował się na transfer do Bundesligi, jak większość naszych piłkarzy. Jest to bardzo dobra liga, w której można się niebywale rozwinąć. Arek związał się z Bayerem Leverkusen, notabene występuję tam Sebastian Boenisch. Kiedyś historię tego klubu pisali między innymi Jacek Krzynówek, Radosław Kałużny, Adam Matysek. Taki sam cel ma właśnie Milik, który jest bardzo ambitnym piłkarzem i marzy o takiej karierze w Niemczech, jak Robert Lewandowski. De facto w ostatnim meczu z Macedonią, zdobył swojego pierwszego gola w reprezentacji. W związku z jego przejściem do zespołu "aptekarzy" narasta jedno bardzo ważne pytanie: Czy poradzi sobie w Bayerze Leverkusen?-No właśnie.. Z tym może być problem, bo pamiętajmy, że zespół z Leverkusen dysponuje świetnymi zawodnikami w ataku. Przede wszystkim głównym snajperem w tej drużynie jest Stefan Kießling, który w tym sezonie zdobył już 12 bramek i jest na czele strzelców, po pierwszej rundzie Bundesligi. Kolejnym nieodzownym elementem w formacji ofensywnej jest Andre Schürrle, który nie tylko strzela gole, ale też asystuje. To głównie na nich dwóch będzie stawiał trener Sascha Lewandowski, gdyż niejednokrotnie przyczynili się do zdobycia ważnych punktów Bayeru. Jedynie Milik będzie pełnił rolę pierwszego zmiennika, zastępując któregoś z tej dwójki. Jedno jest pewne, na pewno dostanie szanse, na wykazanie się w tym zespole. Jest to dla niego duża szansa, by zaistnieć w piłce na dłużej. Jednakże pamiętajmy, że reprezentant Polski będzie odstawał fizycznie, od reszty piłkarzy "aptekarzy". W ostatnim czasie przeczytałem znakomity wywiad w "Przeglądzie Sportowym" z Edwardem Kowalczukiem, który od ponad trzech dekad pracuje, jako asystent w ekipie Hannoveru 96. Jest to facet, który zna się na rzeczywistości piłkarskiej i bardzo znacząco wyraził się, na temat przygotowania polskich zawodników. " Rok. Tyle zajmuje zawodnikowi, który z polskiej Ekstraklasy trafił do Bundesligi, zniwelowanie braków atletycznych."-powiedział Edward Kowalczuk. Pamiętajmy, że swego czasu Robert Lewandowski, kiedy przychodził do Borussii Dortmund, musiał przechodzić dodatkowe treningi fizyczne, by dorównać reszcie zespołu. To świadczy, jaka jest duża przepaść w szkolnictwie młodzieży, między naszymi zachodnimi sąsiadami. Także można argumentować pobyt Artura Sobiecha w Hannoverze. W pierwszym sezonie zagrał 12 spotkań, a w rundzie jesiennej tego sezonu 14, zdobywając trzy trafienia. Życzymy sukcesów Arkadiuszowi Milikowi, mając nadzieje, że nie będzie kolejnym zmarnowanym talentem. Ma naprawdę świetną okazję, by pokazać swoje duże umiejętności, które niewątpliwie posiada.

środa, 12 grudnia 2012

Półmetek rozgrywek za nami

Runda jesienna polskiej Ekstraklasy w sezonie 2012/2013 już za nami. Do rozpoczęcia wiosennego etapu rozgrywek, pozostało niespełna trzy miesiące. Już teraz bardziej otwarcie można powiedzieć, kto będzie się bił o tytuł mistrzowski i kto walczył o utrzymanie. Niektórzy szkoleniowcy nie zdołali wytrzymać do końca pierwszej części sezonu, gdyż kluby im za współprace podziękowały, ze względu na słabe rezultaty. Z resztą taki jest urok naszej rodzimej ligi. Żaden trener nie może być pewien swojej pracy, kiedy drużyna gra poniżej oczekiwań.


Legia Warszawa pokazała się z doskonałej strony, prowadząc w T-Mobile Ekstraklasie. Przed sezonem stery objął Jan Urban, który niegdyś pracował w warszawskim zespole. Wtedy nie udało mu się z Legią zdobycia Mistrzostwa Polski, lecz teraz musi być zupełnie inaczej. W chwili obecnej idzie im nadspodziewanie dobrze, ale pamiętajmy, że wszystko jeszcze się może zdarzyć. Legioniści pokazali wyższość w meczu z Lechem Poznań i Wisłą Kraków, natomiast obrońce tytułu Śląska nie udało się pokonać. Przede wszystkim trener Jan Urban pokazuje dużą odwagę, stawiając na młodszych zawodników. To pod jego sterami, wiatru w żagle nabrał Jakub Kosecki. Młody zawodnik za czasów Macieja Skorży, nie mógł wywalczyć sobie miejsca w podstawowym składzie. W tym sezonie zdobył już 7 bramek, co jest zadowalającym osiągnięciem. Co ciekawe w czerwcu kończy mu się kontrakt z Legią, ale on zaznacza otwarcie, że ma zamiar przedłużyć kontrakt. Po pierwszej rundzie królem strzelców jest Danijel Ljuboja, który dziesięciokrotnie pokonał bramkarzy rywala. Jest on bardzo ważnym elementem w układance Urbana, stanowiąc przy tym, prawdziwą siłę ataku.

Na czele grupy pościgowej za Legią, są ekipy Lecha Poznań, Polonii Warszawa i Górnika Zabrze. Strata drugiego Lecha do warszawskiej drużyny wynosi 4 punkty, więc oznacza to, że jeszcze wszystko możliwe. Te drużyny nie zamierzają składać broni, bo nadal wierzą w końcowy sukces. Fani w Wielkopolsce byli bardzo ciekawi, jak zespół "Kolejorza" poprowadzi Mariusz Rumak. Wiosną tego roku przejął stery, po Jose Marii Bakero. Po znakomitej końcówce w zeszłym sezonie, kibice tej drużyny mieli duże nadzieje, na odegranie znaczącej roli w całym sezonie Ekstraklasy. Jak dotąd wychodzi to dobrze, aczkolwiek jeden fakt może martwić sympatyków z Poznania. Podczas tych rozgrywek przegrali trzy spotkania z rzędu, na własnym stadionie. Ulegli kolejno Jagiellonii Białystok, Legii Warszawa oraz Śląskowi Wrocław. Jeśli chodzi o Polonie Warszawa, to nikt się nie spodziewał, że mogą uplasować się tak wysoko. Głównym czynnikiem tych myśli, była zmiana właściciela klubu. Każdy myślał, że jak bogaty właściciel odejdzie, a przyjdzie nieco uboższy, to zespół z Warszawy będzie walczył tylko o utrzymanie. Za rządów Ireneusza Króla, Polonia nie musi się wstydzić swojej postawy. Jest to bardzo dobry przykład na to, że pieniądze szczęścia nie dają. Do tego jeszcze odeszło kilku znaczących zawodników, takich jak : Łukasz Trałka, Maciej Sadlok Robert Jeż, Tomasz Jodłowiec, Edgar Cani. De facto klub bez tych graczy radził sobie lepiej, niż w poprzednim sezonie. W Zabrzu owocuje gra, za czasów trenera Adama Nawałki. Piłkarze Górnika nie bali się konfrontacji z klubami teoretycznie mocniejszymi, pokazując duże umiejętności taktyczne. Potrafili urwać punkty Lechowi Poznań, Legii Warszawa, Wiśle Kraków, Polonii Warszawa i Śląskowi Wrocław. Ulegli tylko raz, podczas starcia z Zagłębiem Lubin. Jedna porażka w rundzie, jest wyśmienitym rezultatem, świadczącym o dobrej organizacji w zespole.

Przed startem tego sezonu o końcowy triumf miały walczyć ekipy Śląska Wrocław i Wisły Kraków. Ci pierwsi nie wyszli tak najgorzej, natomiast oczekiwało się zupełnie czegoś innego. Pożegnano się z twórcą Mistrzostwa i Wicemistrzostwa Polski, trenerem Orestem Lenczykiem. Klub z Wrocławia postanowił zatrudnić Stanislava Levego, który miał powrócić z drużyną na właściwy tory. Za jego panowania Śląsk jest na 5 pozycji, co umożliwia realne szanse, na osiągnięcie europejskich pucharów. Wisła Kraków to jest zupełnie inna sprawa."Biała Gwiazda" miała zmazać plamę, po jakże nieudanym zeszłym ligowym sezonie. Michał Probierz miał być tym prawdziwym zbawicielem, lecz szybko stracił swoją posadę. Jego podopieczni nie grali tak, jak wymagał możnowładca tej ekipy Bogusław Cupiał. Jego najskrytszym marzeniem, jest gra w Lidze Mistrzów. Jednakże ten cel w owym momencie, przekracza możliwości jego graczy. Dużym zawodem jest zajęcie 11 miejsca, po pierwszej części sezonu.

Błyskawiczny start zanotowali piłkarze Widzewa Łódź, gdyż czterokrotnie z rzędu przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Wszyscy byli zaskoczeni, jak taki biedny klub może zajmować górne lokaty. Jednak trwało to bardzo krótko, bo pózniej Widzew obniżył loty. Już nie zależało im na takiej grze, gdyż postawa ta, dawała im utrzymanie. O nic innego się nie biją, ponieważ każdy zna możliwości finansowe pana Sylwestra Cacka. Kolejną drużyną wartą odnotowania jest Jagiellonia Białystok. Widoczna byłą lepsza postawa w meczach z rywalami górnej półki, od tych notowanych niżej. Potrafiła wygrać z Legią Warszawa i Lechem Poznań na ich terenach, a u siebie ciągle remisować. W niektórych meczach grali lepiej od rywala w przeciągu całego meczu, ale w końcowym rozrachunku, nie zdołali strzelić jednego gola więcej.

O utrzymanie bić się będą przede wszystkim dwie drużyny: GKS Bełchatów i Podbeskidzie Bielsko-Biała. Zdobyły po sześć punktów, co jest bardzo mizernym dorobkiem. Ostatnio zatrudnili trenerów obytych na polskim rynku piłkarskim. Mowa o Michale Probierzu, który nie dał rady we Wiśle Kraków, a także Marcinie Sasalu, również znającego realia polskiej piłki. W tych zespołach są duże nadzieje na utrzymanie, lecz muszą zaprezentować szaleńcy zryw, by stanąć na wysokości zadania.

Z niecierpliwością czekamy na rozpoczęcie rundy wiosennej, która wyłoni Mistrza Polski. Dla jednych to będzie prawdziwa radość, a dla drugich smutek i poczucie goryczy porażki.

wtorek, 11 grudnia 2012

Wyrównane porachunki

Bez wątpienia derby Manchesteru w tym mieście, są traktowane bardzo prestiżowo. Można powiedzieć, że jest to piłkarska wojna, na którą wszyscy spoglądają szczególnie. Jest to mecz, jakiemu towarzyszą wielkie emocje i jest to duża dawka prawdziwego futbolu. Przed tym spotkaniem gracze Manchesteru United mieli trzy punkty przewagi, co bardziej motywowało podopiecznych Roberto Manciniego, do osiągnięcia zwycięstwa, podczas tego pojedynku


Od początku tego meczu piłkarze Manchesteru City utrzymywali piłkę w środkowej strefie boiska, aby rywale nie przeprowadzili składnej akcji. Zawodnicy Sir Alexa Fergusona próbowali zaskoczyć gospodarzy, lecz konsekwentna postawa defensorów "The Citizens", to uniemożliwiało. Zawodnicy City mieli także przewagę z przodu, rozgrywając bezproblemowo piłkę, na połowie Manchesteru United. Jednakże z tej wyższości nie udało się skutecznie wykorzystać, bo "czerwone diabły" również popisywali się, dobrą postawą w obronie.Mario Balotelli mógł napocząć United, ale z bliskiej odległości chybił nad bramką. W pewnych momentach zawodnikom w drużynie gospodarzy, brakowało precyzji w rozgrywaniu podań. Później ta postawa zemściła się, gdyż Wayne Rooney wpakował piłkę do bramki. Co prawda futbolówka do bramki wpadła dość wolno, natomiast ten fakt, że znalazła się ona w siatce, bardzo cieszyła zespół przyjezdny. W tamtym momencie podopieczni Sir Alexa Fergusona byli w raju. Prowadzili jednym golem, na terenie swojego odwiecznego rywala.

W 20 minucie w zespole City boisko opuścił Vincent Kompany, a pojawił się Kolo Toure.Manchester United atakował z większym animuszem, ale nie udawało się podwyższyć wyniku. Kun Aguero brał ciężar gry na siebie i chciał zdobyć wyrównującego gola. Ograł kilku rywali, natomiast jego strzał wybronił David De Gea. Piłkarze United nie chcieli spocząć na tym wyniku, więc stwarzali kolejne akcje. Jedna z nich zakończyła się golem i znów na listę strzelców wpisał się Wayne Rooney. Robin Van Persie był niewidoczny, co były sporym zdziwieniem, bo taki snajper stwarza masę problemów swoim rywalom. W pewnym momencie gra nam nieco się uspokoiła i piłkarze z mniejszą chęcią konstruowali swoje akcje. Jeszcze przed przerwą "The Citizens" chcieli doprowadzić do wyrównania, lecz to wszystko spaliło na panewce. Ostatecznie kolejnej bramki nie zobaczyliśmy i podopieczni Sir Alexa Fergusona prowadzili pewnie 2:0.

Druga część tego spotkania miała być dla gospodarzy kluczowa, bowiem chcieli wrócić do gry, a mieli dwie bramki straty. W 52 minucie kibice na Enihad Stadium uradowali się, kiedy na placu gry pojawił się Carlos Tevez. Boisko opuścił Mario Balotelli, który się starał, ale po jego strzałach piłka do bramki nie wpadła. Aktywny był Aguero, próbując strzałami z dystansu zaskoczyć gości. Słaba skuteczność Argentyńczykowi dawała się we znaki. W polu karnym City uderzał Robin Van Persie, spróbował strzału z dystansu. Piłka trafiła w słupek, lecz później dobił ją Ashley Young i futbolówka była w siatce. W tamtej chwili była niesamowita radość gości, ale rzeczywistość owe fakty zweryfikowała boleśnie, bo zawodnik"czerwonych diabłów" był na pozycji spalonej.

Chwilę potem podopieczni Manciniego próbowali zabrać sprawy w swoje ręce. Olbrzymie zamieszanie w polu karnym United, po którym Yaya Toure zdobył gola. W ten oto sposób straty zostały pomniejszone, do jednego gola. Emocje sięgał z zenitu, więc dlatego wygodnie siedzieliśmy w fotelach i spoglądaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Kolejny raz po jakimś czasie gra się nam uspokoiła i zaostrzyła. Sędzia miał sporo pracy, pokazując ciągle kartki zawodnikom. David Silva popisał się swoją szybkością i wparował w pole karne. Futbolówka trafiła w słupek, oznaczało to, że gospodarze się nie podadzą i będą walczyć do końca. Dokładnie tak było, co dawało nam gwarancję, wielkich emocji w końcówce. Pablo Zabaleta zaprezentował się, jakże precyzyjnym uderzeniem, po którym piłka była w bramce. Straty zostały zredukowane, więc dawało to nadzieje, na osiągnięcie sukcesu. Zawodnicy Manchesteru United, po tym zimnym prysznicu sprezentowanym przez "The Citizens" pragnęli odwdzięczyć się w końcówce. Tą zemstę uczynił Robin Van Peresie, po znakomitym strzale z rzutu rożnego.

Gospodarze ulegli swoim rywalom 3:2, a wydawało się, że ugrają remis w tym meczu. Po spotkaniu pełnym emocji i wrażeń United wspiął się na wyżyny swoich marzeń i umocnił się na pozycji lidera Premier League.

czwartek, 6 grudnia 2012

Przypieczętowany awans Juventusu

Wczoraj Juventus Turyn z pełnymi nadziejami jechał do Doniecka, aby stoczyć arcyważny pojedynek z Szachtarem w 6 kolejce fazy grupowej Champions League. Ukraińcy mieli zapewnione wyjście z grupy, natomiast "Stara Dama" cały czas walczyła o awans. Trener gospodarzy Mircea Lucescu przed tym meczem powiedział, że będzie równorzędna walka, a nie skończy się to pojedynkiem "studenta z profesorem" Pomimo tego faktu, że ekipa Szachtara miała pewny awans, chciała stworzyć wspaniałe widowisko, wystawiając najsilniejszy skład. Jedyny gracz, który nie mógł wystąpić, to Luiz Adriano. Bez swojego asa ataku, musiał walczyć ukraiński zespół. W drużynie Juventusu z powodu kontuzji, nie mógł wystąpić  Claudio Marchisio, który jest bardzo znaczącym elementem w zespole "Bianconerich". Szachtar wyszedł bardzo zmotywowany, próbując rozgrywać piłkę na połowie Juventusu. Bardzo aktywny był Brazylijczyk Willian, który był architektem kontrataków gospodarzy. Nie miał absolutnie żadnych kompleksów, pokazując to z upływem minut. Ataki gości były szybko neutralizowane, co bardzo martwiło włoski zespół. Prawdziwą determinację i odwagę pokazywał Chorwat Darijo Srna, który zatrzymywał kontry "Bianconerich". Szczególnie przekonał się o tym Paul Pogba, nie mogąc znaleźć sposobu, na przechytrzenie zawodnika Szachtara Donieck. Ukraińcy naciskali defensorów gości, chcąc wymusić błąd. Jednakże oni nie dali się zwieść i wyszli obronną ręką. Po pewnym czasie Juventus przejął inicjatywę, szukając zdobycia pierwszej, jakże ważnej bramki. Wywalczyli rzut wolny, który mogli zamienić na gola. Andrea Pirlo wykonywał ten stały fragment gry, co dawało bardzo dużą nadzieje. To on niejednokrotnie w taki sposób ratował swój zespół. Dobra wrzutka w pole karne, lecz jeden piłkarz zagrał piłkę ręką. Powinien być rzut karny, ale gwizdek arbitra milczał. Piłkarze Szachtara mogli mówić o sporym szczęściu, natomiast błąd sędziego stał się faktem. Zawodnicy z Turynu nie zamierzali się poddawać. Sebastian Giovinco powinien wykorzystać naprawdę dogodną sytuację, którą wypracował Mirko Vucinić. Czarnogórzec był niewidoczny przez pewien czas, ale później wziął się do roboty i wypracował kontratak, w którym ograł kilku rywali. Ostatecznie wynik nie uległ zmianie i po pierwszej połowie na tablicy wyników, widniał wynik bezbramkowy. Na drugą część tego meczu szkoleniowiec Szachtara Donieck Mircea Lucescu, postanowił przeprowadzić  rotację w składzie. Boisko opuścił Eduardo Da Silva, a na placu gry pojawił się Marko Dević. I to on, od początku drugiej osłony gry, sprawiał problemy obrońcom Juventusu. Gracze Szachtara wywalczyli rzut wolny, który niemal zamienili na gola. Po lekkim zamieszaniu w szesnastce, niewiele obok bramki uderzał Alex Teixeira. Ta zmarnowana okazja mogła się znacząco zemścić, gdyż goście wypracowali sobie świetną sytuacje. Andrea Pirlo chciał pokonać Andrija Pyatova, uderzając strzałem z dystansu, natomiast nie udało się zdobyć bramki. Jednakże prawdziwa upartość i zaciętość przyniosła znaczące rezultaty. Po dośrodkowaniu w pole karne, futbolówkę do siatki skierował Sebastian Giovinco, lecz jak się później okazało, po nogach Oleksandra Kuchera. W ten oto sposób "Bianconeri" objęli prowadzenie, które bardzo ich satysfakcjonowało. Z takiego przebiegu zdarzeń mogli mieć pierwszą pozycję w grupie. Ukraińcy nie dawali za wygraną, próbując spłatać figla swoim rywalom. Jednakże każda próba kończyła się fiaskiem. Robili wszystko, aby doprowadzić do wyrównania, ale nadal Gianluigi Buffon zachowywał czyste konto. Zdawali sobie oni sprawę, że ciężko będzie spłatać psikusa gościom, lecz nie poddawali się. Wynik nie uległ zmianie i Juventus wygrał mecz. Dawało to im pierwsze miejsce w grupie, a zaraz za nimi uplasował się Szachtar. Chelsea, która była bezapelacyjnie faworytem do wygrania grupy, jak i Champions League, musiała się zadowolić bezpośrednim awansem do Ligi Europy. Co prawda zdeklasowali duńskie FC Nordsjaelland 6:1, lecz było to przegnanie z Ligą Mistrzów w dobrym stylu. Dla Juventusu jest to niesamowity wyczyn, który będzie mobilizował, aby wspiąć się na wyżyny swoich marzeń.  

środa, 5 grudnia 2012

Kolejna porażka Milanu na San Siro

Wczoraj AC Milan na własnym stadionie mierzył się z Zenitem Sankt Petersburg. Rosjanie liczyli na zwycięstwo, które miało dać gwarancję gry w Lidze Europy. Gospodarze byli pewni awansu do dalszej fazy, więc mogli oszczędzać niektórych zawodników. Tak się stało, albowiem w pierwszym składzie nie znalazł się Stephan El Shaarawy. Nie można tego powiedzieć o gościach, gdyż postawili na najsilniejszy skład. Początek należał do podopiecznych Luciano Spallettiego. Wychodzili bardzo wysokim pressingiem, chcąc pokazać, że tanio skóry nie sprzedadzą. Zenit liczył na swojego snajpera Hulka, który miał w tym spotkaniu pokazać swoje duże umiejętności. Milan nie pozwolił, aby goście szybko ich napoczęli i odważniej ruszyli do ataku. W polu karym miała miejsce kontrowersyjna sytuacja, bo Pazzini został powalony w polu karnym. Arbiter nie zdecydował się, by wskazać jedenastkę. Bardzo dobrze dysponowany był Bojan Krkić, który dużo biegał, co więcej starał się być głównym konstruktorem akcji. Kiedy znajdował się w szesnastce, to piłkarze z Petersburga, byli bardzo poddenerwowani. Bali się, że stracą jako pierwsi gola, co oddaliłoby ich od awansu do Ligi Europy. Rosjanie próbowali zaskoczyć strzałem z dystansu, ale uderzenie Sergieja Semaka minęło się z celem. Rossoneri więcej trzymali piłkę w środkowej strefie boiska, bezproblemowo rozgrywając swoje akcje. Decydowali się na strzały w okolicach szesnastego metra, lecz Malafeev bronił bez zarzutów. Goście szukali tej okazji, która da im prowadzenie. Nie odpuszczali drużynie z Mediolanu, pokazując przy tym duże umiejętności organizacyjne. W 35 minucie Portugalczyk Danny pokonał bramkarza Milanu i wyprowadził na prowadzenie swój zespół. W tym momencie Rosjanie byli w raju, bo z takiego scenariusza, mieli oni zapewniony udział w Lidze Europy. Szczególna była radość po golu Portugalczyka, gdyż ponad rok nie mógł grać w piłkę, a stanął na wyżynie swoich możliwości. Pokazał Spallettiemu, że potrafi pociągnąć zespół do końcowego sukcesu. Te plany chcieli pokrzyżować gospodarze, szczególnie Giampaolo Pazzini, który robił totalny rozgardiasz w polu karnym. Szukał wyrównującego gola, lecz Vyachesław Malafeev pokazywał się z dobrej strony, nie dając się pokonać. Pod koniec pierwszej części gry, podczas jednego ze starć, ucierpiał Tomas Hubocan, któremu jednak udało się powrócić w pełni zdrowia na plac gry. Milan próbował zdobyć wyrównującego gola, ale nic poważniejszego nie wskórał. Pierwsza połowa zakończyła się jednobramkowym prowadzeniem podopiecznych Luciano Spallettiego. Na drugą część spotkania oba zespoły wyszły bardzo zmotywowane. Zenit nie zamierzał odpuszczać, dlatego więcej graczy angażowało się, w akcje ofensywne. Pokazali, że odrobili lekcje z pierwszej połowy, gdzie atakowali  tylko dwoma-trzema napastnikami. Obrońca Aleksandr Anykuov ruszył w pole karne Milanu, ale nie zdołał pokonać Christiana Abbiatiego. Niewykorzystane sytuacje się mszczą i bardzo znacząco o tym piłkarskim porzekadle, mogli się przekonać goście, albowiem zawodnicy z Mediolanu byli bliscy zdobycia gola. W 65 minucie Massimilliano Allegri postanowił wpuścić na boisko Brazylijczyka Robinho, a zdjął Djamela Mesbaha. Roszada ta, miała dać świeżość w grze ofensywnej. Po tej zmianie przez kilkanaście minut dość niewidoczny był zawodnik Milanu. Zenit dawał swobodę rywalowi, co było błędem. Rossoneri wyprowadzali piłkę z dużym luzem, co martwiło Spallettiego. Ten trener postanowił zdjąć z boiska największą gwiazdę Hulka, który grał poniżej oczekiwań. Na boisku pojawił się Konstantin Zyrianov. Co więcej Brazylijczyk brzydko zachował się w stosunku do swojego szkoleniowca, nie podając mu ręki. W tym samym momencie w ekipie gospodarzy pojawił się Stephan El Shaarawy. Ostatnie 10 minut należało do Milanu. Po niespełna piętnastu minutach od wejścia odblokował się Robinho, który popisał się świetnym strzałem. Uderzenie było niecelne, ale gdyby leciało w światło bramki, to mielibyśmy wyrównanie. Później ciężar gry zaczął brać El Shaarawy, uderzając silnie z dystansu. Lecz tak jak w przypadku Robinho, wszystko zakończyło się fiaskiem. W doliczonym czasie gry okazje na dobicie Milanu mieli goście, ale pokazali się dużą niefrasobliwością, nie wykorzystując przewagi liczebnej w polu karnym. Ostatecznie Zenit Sankt Petersburg wygrał ten mecz z mediolańską drużyną, co zapewniło grę w Lidze Europy. Rossoneri już wcześniej zapewniło sobie awans do dalszej części gier, więc ta porażka nie wpłynęła znacząco na dalszy rozwój sytuacji w tej grupie. 

niedziela, 2 grudnia 2012

Remis w klasyku

Z niecierpliwością czekaliśmy na hit 15 kolejki, gdzie Bayern Monachium na własnym stadionie, podejmował obecnego Mistrza Niemiec Borussię Dortmund. Gospodarze przed tym spotkaniem posiadali gigantyczną przewagę nad drużyną z Dortmundu, która wynosiła aż 11 punktów! Podopieczni Jurgena Kloppa mieli nadzieje, że wygrają ten mecz, co zmniejszyłoby dystans do zespołu bawarskiego. Media w Niemczech rozpisywały się na temat tego klasyku, jaki ma dać wiele emocji i wrażeń. Od pierwszych minut tego meczu wystąpiła cała trójka Polaków, co mogło nas cieszyć. Piłkarze Bayernu nie zamierzali odpuszczać, dlatego natychmiastowo ruszyli wysokim pressingiem pod pole karne rywala. Próbowali za wszelką cenę stworzyć zagrożenie, które zostanie zamienione na bramkę. Jednak szybko nastąpił obrót sprawy i to Borussia wyżej atakowała swojego rywala. Co więcej, zmusiła do błędu bramkarza gospodarzy Manuela Neuera, który skiksował przy wybiciu piłki. Lecz tego prezentu nie wykorzystali podopieczni Jurgena Kloppa, precyzyjnie rzecz ujmując był to Marco Reus i Robert Lewandowski. Najbardziej aktywnym w zespole z Bawarii był Frank Ribery, który popisywał się swoimi świetnymi umiejętnościami technicznymi. W jednej akcji założył siatkę trzem rywalom. Także dośrodkowywał piłki w pole karne, ale jego koledzy nie mogli tych wrzutek zamienić na bramkę. Później tempo tego meczu nam spadło. Obie drużyny nie były już tak otwarte i spokojniej wyprowadzały kontrataki. Nie chciały popełnić błędu, który mógłby zmienić losy tego pojedynku. Gracze Borussii Dortmund zagęszczali środek pola, aby uniemożliwić spokojne rozgrywanie piłki rywalowi. Bawarczykom nie było to na rękę, gdyż mieli problem ze spokojną grą na połowie Borussii. W 37 minucie w jednym ze starć, mocno ucierpiał Holger Badstuber. Reprezentant Niemiec musiał opuścić plac gry na noszach, ale za to był żegnany gorącymi oklaskami. Przede wszystkim ceni się takiego zawodnika, który jak prawdziwy gladiator, oddał całe zdrowie dla swojego zespołu. Lecz dla Juppa Heynckesa jest to trudny orzech do zgryzienia, albowiem był on nieodzownym elementem w jego układance. Pierwsza część tego meczu zakończyła się bezbramkowym remisem. Fani obu drużyn mieli sporą nadzieje na to, że później nastąpi przełamanie i padną gole. Na drugą osłonę tego spektaklu piłkarze wyszli bardzo zmotywowani, chcąc ugrać coś w tym meczu. Bayern nie dał sobie w kasze dmuchać i nie pozwalał podopiecznym Jurgena Kloppa, na spokojne rozgrywanie akcji. Dużo pracy na przełomie tego meczu miał Łukasz Piszczek, który ciągle walczył z graczami Bayernu. Głownie to Frank Ribery narobił dużych kłopotów Polakowi. Gospodarze uporczywie dążyli do sukcesu, co w końcu stało się faktem. Perfekcyjnym strzałem popisał się Toni Kroos, który nie dał absolutnie żadnych szans goalkeeperowi Borussii. Najpierw ograł Matsa Hummelsa, potem jego błąd starał się ratować Neven Subotić, ale ten również został przechytrzony przez młodego wilka z Monachium. Był to przykład na to, że odwaga i piłkarska upierdliwość przynosi owoce. Borussia nie zamierzała odpuszczać, natychmiastowo ruszając na bramkę strzeżoną przez Manuela Neuera. Defensorzy Bayernu pokazali duże umiejętności obronne i odpierali ataki drużyny z Dortmundu. Borussia chciała iść w ślady swojego przeciwnika i uporczywymi atakami zdobyć gola. Ten plan zakończył się sukcesem i goście doprowadzili do wyrównania. Na listę strzelców wpisał się Mario Gotze, który doskonałym strzałem lewą nogą, umieścił piłkę w bramce Bawarczyków. Zapowiadało to nam wielkie emocje do końca tego spektaklu. Gospodarze próbowali uradować swoich sympatyków, natomiast wszystkie akcje paliły na panewce. Borussia chciała wykorzystać słabą skuteczność rywali, ale nie wychodziło im to najlepiej. Manuel Neuer nie dał się drugi raz zaskoczyć. Ostatecznie wynik zakończył się remisem 1:1. Możemy być zadowoleni z tego meczu, albowiem zawodnicy obu drużyn oddali całe serce i zaangażowanie do gry, umilając nam te piłkarskie widowisko.

sobota, 1 grudnia 2012

Powrót Śląska na właściwe tory

Bez wątpienia mecz pomiędzy Lechem Poznań, a Śląskiem Wrocław, był uznawany za najciekawsze spotkanie 14 kolejki T-Mobile Ekstraklasy. Gospodarzom bardzo potrzebne były trzy punkty, gdyż chcą się liczyć w walce o Mistrzostwo Polski. Piłkarze z Wrocławia mieli bardzo dużą nadzieje, że w tym spotkaniu przełamią swój kryzys. Najbardziej byli zawiedzeni, po tym zremisowanym spotkaniu z Jagiellonią Białystok 3:3. W składzie Lecha Poznań zabrakło bramkarza Jasmina Buricia, który nie mógł wystąpić z powodu urazu. W jego miejsce do pierwszej jedenastki wskoczył Krzysztof Kotorowski. Tym razem od początku zagrał Aleksandar Tonev, który przez trenera Mariusza Rumaka, najczęściej był odstawiany. W ekipie Śląska Wrocław nie było za ciekawie, albowiem w kontrowersyjnych okolicznościach, klub opuścił Słoweniec  Patryk Mraz. Lechici zamierzali od początku zaskoczyć Ślężan, czymś niespodziewanym. Kebba Ceesay uderzył z dystansu, natomiast Marian Kelemen zachował spokój i wybronił ten strzał. Później w zespole Lecha błyszczał Tonev. Poruszał się bardzo szybko na połowie Śląska, oddając strzał z dalszej odległości. Podopieczni Stanisława Levego odpierali natarcia swojego rywala, pokazując przy tym, że wcale nie będzie tak łatwo, aby pokonać bramkarza gości. Obu drużynom brakowało pełnego opanowania w środkowej strefie boiska . Zazwyczaj próba wyprowadzenia kontry paliła na panewce. Dlatego gracze Śląska Wrocław przerzucali futbolówkę górą, co mogło martwić drużynę Kolejorza. W tym aspekcie goście próbowali być mocni, bo byli bardziej zbudowani, od podopiecznych Mariusza Rumaka. Z łatwością mogli wygrywać pojedynki główkowe. Na boisku wyglądało tak, jakby ten wynik oba zespoły satysfakcjonował. Była drobna wymiana ciosów, można rzec nawet, że wyglądało to, jak piłkarskie szachy. Goście zauważając, że Lechici tracą pewność siebie z upływem minut, to postanowili "dać po łapkach" graczom z Poznania. Dali się sfaulować, aby wywalczyć bardzo ważny stały fragment gry. Wykonawcą rzutu wolnego był Sebastian Mila, który podczas tych zawodów, nie błyszczał celnymi podaniami, co mogło dziwić wielu fanów. Jednak tym razem zauważył niekrytego Waldemara Sobotę i posłał do niego piłkę. Ten z chirurgiczną precyzją zagrał w pole karne, a Cristian Omar Diaz wpakował piłkę do siatki. Za tego gola można obwiniać Krzysztofa Kotorowskiego, albowiem wyszedł z bramki i nie trafił w piłkę. Także mocną burę można dać pozostałym obrońcą Lecha, że dali wybić się z uderzenia. Był to bardzo poważny cios, który gospodarze musieli przyjąć z pokorą. Podczas tego meczu bardzo mało aktywny był Gergo Lovrencsics, nie popisując się zagraniami, jaki nas przyzwyczaił. Ekipa Śląska z łatwością przedostawała się pod pole karne, próbując podwyższyć wynik. Do podwyższenia rezultatu nie doszło i skromnym, jednobramkowym prowadzeniem cieszyli się goście, po tej pierwszej odsłonie meczu.  Na drugą cześć spotkania trener Mariusz Rumak postanowił przeprowadzić dwie zmiany. Plac gry opuścili Aleksandar Tonev i Szymon Drewniak, a  pojawili się  Mateusz Możdżeń i Bartosz Bereszyński. Te roszady miały poprawić grę piłkarzy Lecha Poznań. To oni próbowali przejąć inicjatywę w tym meczu. Chcieli się szybko podnieść, ale wiemy jaki bilans mają Lechici. Kiedy tracą bramkę jako pierwsi, to już tego meczu nie wygrywają. Wierzyli, że tą statystykę da się w końcu zniwelować, natomiast było to bardzo ciężkie zadanie. Co prawda zawodnicy Śląska Wrocław wybijali piłkę na oślep, brakowało pełnej pewności siebie, ale takie poczynania nie sprawiły, aby to przyczyniło się na ich niekorzyść. Jednakże dla Lecha przyszły mroczne chwile. Najpierw gola zdobył Waldemar Sobota, a już niespełna minutę później na 3:0 podwyższył Piotr Ćwielong. Niesamowite rzeczy działy się w tym momencie, aczkolwiek już większość zgromadzonych na tym stadionie, przestało wierzyć w zwycięstwo. Jednak remis był sprawą otwartą, bo pamiętajmy co przed tygodniem uczyniła Jagiellonia. Lech próbował sobie stwarzać okazję, ale wszystkie je marnował. Głównie skupił się na oddawaniu strzałów z okolic 16stego metra. Dogodne sytuacje marnowali Możdżeń i Ślusarski. Ten drugi w pewnym momencie chciał pobawić w Dirka Kuyta, popisując się przewrotką. Próba minęła się z celem i Marian Kelemen nadal zachowywał czyste konto. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i o tym mogli się przekonać gospodarze. Przemysław Kazimierczak w swoim stylu zaprezentował się mocnym strzałem z dystansu, ale piłka trafiła w słupek. Lechici pragnęli zdobyć bramkę honorową, dziękując przy niej za wsparcie swoim kibicom. Wynik jednak nie uległ zmianie i Lech odniósł swoją trzecią porażkę z rzędu, na własnym stadionie. Ślężanie przełamali swój kryzys, zwyciężając na trudnym terenie..